Olgierd Kwiatkowski, Interia.pl: Czy decyzja o przesunięciu igrzysk olimpijskich w Tokio na przyszły rok jest pani zdaniem słuszna? Maja Włoszczowska, srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w Pekinie i Rio de Janeiro: - Zdecydowanie tak. Czuję jednak lekki niedosyt, bo nie wiemy, na kiedy dokładnie zostały przesunięte. Poinformowano na razie, że nie dalej niż na lato 2021 roku. Ten komunikat cały czas dopuszcza opcję, że igrzyska mogę się odbyć w październiku tego roku. Pozostaje uczucie niepewności, istnieje pewna niewiadoma, która wisi nad nami. Natomiast to, że nie odbędą się w lipcu, to jest właściwa decyzja. W ostatnich dniach napięcie w środowisku sportowców było ogromne. Nie za bardzo rozumieliśmy, dlaczego MKOl jeszcze nie podejmuje tej decyzji. Z drugiej strony, doskonale ich rozumiem. To nie było łatwe, biorąc pod uwagę przedsięwzięcie logistyczne, obciążenia finansowe, z jakimi wiąże się zmiana terminu tak dużej imprezy. Ale MKOl ma poparcie większości narodowych komitetów olimpijskich oraz federacji sportowych. Wszystkie opowiadały się za przesunięciem igrzysk. Pani reprezentuje sportowców w różnych organizacjach. Nie naciskaliście sami, by taka decyzja zapadła szybciej? - Jestem w Komisji Zawodniczej PKOl oraz w Komisji Zawodniczej UCI (Międzynarodowej Unii Kolarskiej). Działam w tych dwóch organach. Uczestniczę w różnych konferencjach, również z udziałem Komisji Zawodniczej MKOl. Jesteśmy ciałem doradczym, a to znaczy, że wyrażamy swoją opinie, a decyzje nie zależą od nas. Nasze zdanie jest wysłuchiwane i - mam nadzieję - brane pod uwagę. W tym wypadku również tak było? - W trakcie konferencji, którą mieliśmy w ubiegłym tygodniu, zwracaliśmy uwagę na problemy z jakimi się borykamy. Było ich dużo. W większości dyscyplin zostały zaburzone kwalifikacje olimpijskie. One cały czas trwały, a nie wiadomo było, kiedy ruszy rywalizacja sportowa i w takiej sytuacji naprawdę ciężko było trzymać się terminu igrzysk olimpijskich. To był zasadniczy problem. Kolejny, to zakłócone możliwości treningu. Szczególnie kłopotliwa była nierówność w różnych krajach. Igrzyska mają szerzyć ideę solidarności i równości, a w tym aspekcie wystąpiło naruszenie tych zasad, bo każdy kraj ma w tej chwili inne przepisy w walce z pandemią. Jedni mogą chodzić na basen, inni nie mogą. Jedni mogą jeździć na rowerze na zewnątrz, inni nie mogą. - Poza tym wszystkim, trudno jest przygotowywać się do igrzysk w atmosferze panującej epidemii. Ludzie wokół się niepokoją. Trudno też intensywnie trenować w momencie, kiedy musimy dbać o to, by nasz organizm miał jak najwyższą odporność w przypadku narażenia się na kontakt z wirusem. Wątpliwości było mnóstwo. Sygnalizowaliśmy je w trakcie konferencji telefonicznej. Nie wypowiadaliśmy swojego zdania, ale pokazywaliśmy jakie występują problemy. Wiem, że wypełniano ankiety i większość sportowców była za przesunięciem igrzysk. Jak wygląda sprawa możliwości treningu kolarskiego w Polsce, zwłaszcza teraz po dzisiejszych nowych decyzjach rządu? - Całe środowisko kolarzy czeka na szczegóły. Naszą pracą jest jazda na rowerze. Wychodzimy do pracy, trenując na zewnątrz. Chcemy wiedzieć, jak będzie traktowane wyjście do pracy kolarzy. Mam nadzieję, że nasz rząd wybierze rozwiązanie włoskie tzn., że jazda na rowerze będzie dozwolona. Podporządkujemy się każdej decyzji rządu. Cierpliwie czekamy na interpretację najnowszych rozporządzeń. Jak pani do tej pory trenowała? - Trenowałam i w domu i na zewnątrz. To zależy od pogody. Spędziłam trzy miesiące w Hiszpanii. Sam powrót do Polski i zmiana klimatu jest obciążeniem dla organizmu, a że mam słabą odporność, to nie chcę go katować jeszcze bardziej. Jeżeli pogoda tylko na to pozwala, to korzystałam z możliwości jazdy na zewnątrz, ale przy trzymaniu się wszystkich środków ostrożności. Kiedy wychodziłam na rower, to starałam się jeździć w takich miejscach, żeby nikogo nie spotkać, nigdzie się nie zatrzymywałam, nie zajeżdżałam do sklepu po uzupełnienie zapasów żywności, czy wody. Wyjeżdżałam z domu i wracałam do domu bez postojów, wybierając boczne drogi. Mam nadzieję, że to będzie cały czas możliwe. Wyjście na spacer, wyjście na rower dużo dobrego robi dla psychiki. Wtedy łatwiej znosić wszystkie obostrzenia, wytrzymać kwarantannę. Dla pani ta decyzja może mieć ważne skutki, bo w tym roku chciała pani zakończyć karierę? - Nie wiemy, na kiedy dokładnie zostaną przesunięte igrzyska. Cały czas jest furtka, by zorganizować ją jesienią tego roku, najprawdopodobniej jednak będą w przyszłym roku. Kanadyjczycy i Australijczycy zapowiedzieli, że w tym roku nie wystartują, myślę więc, że MKOl nie będzie się narażał narodowym komitetom. Nie ukrywam, że zamierzałam kończyć karierę igrzyskami w Tokio. Będę musiała się nad tym zastanowić, ale poczekam na finalną decyzję MKOl. Cieszy mnie to, że to będzie najdalej lato przyszłego roku. W takim wypadku jestem w stanie się jeszcze zmobilizować. Gdyby to był 2022 rok, oddałabym pałeczkę młodym. W 2021 najprawdopodobniej podejmę rękawicę. Słyszę, że nie czuje pani żalu w związku z decyzją MKOl, raczej ulgę? - Czuliśmy się trochę jakbyśmy znaleźli się między młotem i kowadłem. Najważniejsze igrzyska w tej chwili to walka z epidemią. Wszyscy się skupiają na tym, solidaryzują ze wszystkimi, którzy podjęli się tej walki. Dziwnie się czułam, kiedy MKOl podtrzymywał tę presję, że mamy szykować się na igrzyska w lipcu. Wszyscy sportowcy czują teraz dużo większy komfort psychiczny. Wszyscy są skoncentrowani na wspólnej walce z epidemią. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski