Wojciech Marczyk, RMF FM: W obecnej sytuacji trenować wszystkim sportowcom jest trudno, ale dla was, zawodników uprawiających sporty mocno siłowe, jak pchnięcie kulą, rzut młotem czy tak jak ty - rzut oszczepem - sytuacja jest szczególna, bo wy pchać czy rzucać wszędzie nie możecie. Maria Andrejczyk: - To niestety nie jest łatwy czas dla nas wszystkich. Oczywiście jeżeli chodzi o aspekt sportowy, o takie pozostawanie w ruchu, to udaje się to robić. Nie jesteśmy natomiast w stanie wykonać specyficznego treningu pod nasze konkurencje. Ja mam to szczęście, że mieszkam poza miastem i mogłam parę razy wyjść sobie porzucać, ale nie za daleko. Nie było to oczywiście na tartanie, czyli nawierzchni, na której rzucamy normalnie w trakcie zawodów. Rzucanie więc nie jest optymalne. - Duży problem stanowi też siłownia. Nie będę w domu robiła rwania 70 kg. Na szczęście mój brat jest na to przygotowany, bo ma kupioną siłownię i ja mogę z tego korzystać. Wszystko jest jednak utrudnione, a najgorzej jest z motywacją do treningów. Wszystko dlatego, że igrzyska zostały przeniesione i nie wiemy jeszcze, co będzie z dalszą częścią sezonu, więc tak naprawdę trenujemy w ciemno. Łatwiej jest chyba wyjść poćwiczyć na zewnątrz, na siłownię, czy poćwiczyć na stadion. A tak jak trenuje się w domu, czy wokół domu, chyba trudniej jest się zmotywować? - Zdecydowanie. To już się powoli robi depresyjne. Jest bardzo ciężko. Problem jest też w tym, że dla każdego sportowca dom to jest świątynia odpoczynku. My mamy zadokowane, że w domu odpoczywamy. A teraz dom stał się dla nas jedynym miejscem, gdzie trenujemy. Najtrudniejsze w tym jest właśnie przyzwyczajenie się do tych zmian. Teraz musimy sobie zakodować, że od teraz w domu też pracujmy i nie wiemy, kiedy to się skończy. Na razie nie ma szans, żeby wyjść normalnie na siłownię. Ja od początku kariery trenuję na siłowni przy liceum, do którego chodziłam. Warunki są jakie są, ale tam naprawdę można wykonać bardzo dużo. Teraz to wszystko jest zablokowane i trudno się do tego przyzwyczaić. To nie jest jednak największym problemem, bo walka toczy się teraz o zdrowie i życie. Na tym chyba trzeba się teraz bardziej skupić. Nie masz takiego wrażenia, że dla ciebie szczególnie, bo jesteś młodą zawodniczką, jest to pewna lekcja samodyscypliny? - Oczywiście, że tak. My co prawda jako sportowcy potrafimy utrzymać samodyscyplinę, bo od początku od nas wymaga się np. reżimu treningowego. My sami tak naprawdę decydujemy gdzie się zajdziemy, właśnie przez samodyscyplinę. Sytuacja jest naprawdę niecodzienna, bo każdy z nas teraz, nie tylko sportowiec, musi być zdyscyplinowany i nie chodzi o mieszkańców jednego regionu, ale o cały świat tak naprawdę. To też może być dla nas motywujące, że właśnie cały świat się boryka z tym samym problemem. Nie jesteśmy z tym sami. Brzydko mówiąc "w kupie siła", ale musimy szukać pozytywów, że razem przez to przechodzimy i na pewno razem damy radę. Święta wielkanocne z tego powodu też będą trochę inne? - Ja święta często spędzałam poza domem rodzinnym. Zwykle gdzieś na obozie, gdzie dziennie miałam dwa treningi. Tak naprawdę nigdy jakość specjalnie nie czułam świąt Wielkiej Nocy. Plusem tej całej sytuacji jest właśnie to, że będę w końcu na święta w domu. Klimat niestety nie jest pozytywny. Do kościoła nie pójdziemy. Z nami mieszka moja 87-letnia babcia i głównie o nią w tym czasie szczególnie się martwimy i robimy wszystko, by była bezpieczna. Święta w tej sytuacji to też pewne wyzwanie. Nie masz wrażenia, że w całej tej sytuacji bardziej doceniamy takie normalne rzeczy... Jak wyjście z domu. Chcielibyśmy się spotkać ze znajomymi, czyli wszystkie te rzeczy, na które często normalnie narzekamy. - Myślę, że tak. Teraz dopiero doceniamy wolność, którą mieliśmy. Na razie nam ją odebrano. Myślę też, że przez to, że jesteśmy zamknięci w domu, możemy przewartościować swoje życie i zobaczyć je z innej perspektywy. To może być też czas dla nas, żeby się nad wszystkim zastanowić. Czas kwarantanny możemy bardzo dobrze wykorzystać, ale czy tak będzie, zależy tylko od nas. A wracając do treningów... Słyszałem, że rzucasz drewnem w ogródku i szalejesz z siekierą, i to podobno element treningów? - Tak. Oczywiście nie jest to jakaś tymczasowa wariacja. Siekiera już od par lat jest częścią moich przygotowań. To jest oczywiście rąbanie drewna, ale specyficzne. Nie robię tego tylko, żeby przerąbać. Chodzi tutaj o ruch ciała. Jest rąbanie oburącz, jednorącz i rąbanie w pozycji oszczepniczej. Zazwyczaj te ćwiczenia wprowadzaliśmy do treningów w sezonie jesienno-zimowy. A teraz mamy taką sytuację, że sezonu nie ma, głównej imprezy też nie, więc wróciliśmy z trenerem w przygotowaniach do treningu bazowego. Ćwiczenia z siekierą są więc w tej sytuacji uzasadnione. Fajnie jest też wrócić do tego treningu jesiennego, gdzie więcej jest ćwiczeń objętościowych, bo ja bardzo lubię te treningi. Mam wrażenie, że dla ciebie przesunięcie igrzysk o rok może być zbawienne. - Jest i to bardzo. Już od początku wszystko się układało nie tak, jakbym tego chciała. Oczywiście chodzi o problemy zdrowotne. Nie załamałam się jednak i walczyłam, ile miałam sił, a kiedy dowiedziałam się, że igrzyska są przesunięte, stwierdziłam, że jest to dar z nieba. Nigdy bym nie przypuszczała, że dostanę taką szansę. Oczywiście nie nakładam na siebie presji, ale mimo trudnej sytuacji, w jakiej teraz wszyscy jesteśmy, dla mnie przesunięcie igrzysk to spora szansa. Dla ciebie poprzednie igrzyska były wielkim wydarzeniem i nie mówię tu tylko o uczestnictwie, które jest dla każdego sportowca świętem, ale chodzi mi też o wynik. - Tak. To był mój debiut na igrzyskach i był on jak z bajki. Mógł być jeszcze lepszy... Brakło dosłownie centymetrów... - Tak, troszeczkę zabrakło. Następne igrzyska są już za rok i będziemy walczyć. Dobrze jednak wiem, że żeby coś fajnego mogło się wydarzyć, to musi być zdrowie i na razie po prostu o nie walczę, a nie o powrót do najwyższej formy. Zdrowie u każdego sportowca jest priorytetem. Po operacji i innych przygodach teraz ze zdrowiem jest wszystko w porządku? - Miałam operowany bark jeszcze w roku olimpijskim 2016. Popękał mi obrąbek, był to uraz zmęczeniowy, więc wprawa nie była za ciekawa. Z tego na szczęście już mi się udało wyjść. Teraz z barku jestem zadowolona. Wygląda świetnie. Jeszcze w styczniu, kiedy wykonywałam rzuty na tartanie, wyglądało to naprawdę bardzo dobrze. Muszę powiedzieć, że mój aparat rzutowy, czyli bark i łokieć, są w świetnym stanie. A reszta? Bo sporo mówisz o zdrowiu i to trochę niepokojąco brzmi. - Niestety nic na to nie poradzę. Rzut oszczepem jest najbardziej kontuzjogenną konkurencją z lekkiej atletyki. Wystarczy tylko spojrzeć, jak rzucamy. To są tak nienaturalne ruchy, nienaturalne wygięcia ciała. Do tego dochodzą ogromne przeciążenia, ponieważ działają duże siły, które nachodzą jeszcze na siebie. Logiczne jest to więc, że często organizmy nie wytrzymują. Czasem jest to spowodowane błędem w treningu lub zbyt dużym obciążeniem. To nie spotyka tylko mnie, ale tak naprawdę wszystkich sportowców. Na najwyższym światowym poziomie, każdy sportowiec się z czymś boryka. Rozmawiał Wojciech Marczyk Zobacz cały wywiad na rmf24.pl