Dwa lata temu z okazji konferencji sportów olimpijskich, do Zakopanego zawitał austriacki trener narciarstwa alpejskiego Thomas Worz. Podczas wizyty odwiedził szkołę mistrzostwa sportowego. Dyrektorowi złożył propozycję. Przez pół roku najlepsi polscy alpejczycy mieliby trenować w Austrii pod okiem miejscowych trenerów, w zamian najlepsi austriaccy lekkoatleci mieli trenować pod okiem polskich trenerów. - Macie świetną szkołę lekkoatletyczną i coraz większe sukcesy, my o tym wiemy. Gdyby doszło do realizacji tego pomysłu korzyść odniosłoby polskie narciarstwo i austriacka lekkoatletyka - tłumaczył Worz. Dobrze było już na mistrzostwach świata i Europy Do realizacji tego pomysłu (przynajmniej na razie) nie doszło, ale ten pierwszy z brzegu przykład najlepiej świadczy o tym, jak dziś widziana jest polska lekkoatletyka na świecie. Traktuje się ją jako potężną siłę i świetnie zorganizowany sport. Tokio 2020 - bądź z nami na igrzyskach olimpijskich! Sprawdź I nie ma w tym odrobiny przesady. Wyniki mówią wiele. Na mistrzostwach świata w Dausze w 2019 roku Polska zdobyła sześć medali i zajęła 11. miejsce w klasyfikacji medalowej, w Londynie dwa lata wcześniej - "Biało-Czerwoni" wywalczyli osiem medali, co dało ósmą pozycję w klasyfikacji medalowej. Mistrzostwach Europy w Berlinie w 2018 roku Polacy zakończyli na drugim miejscu w klasyfikacji medalowej (12 "krążków".) W dużej mierze to zaprogramowany sukces, choć są i inne okoliczności, które sprzyjają polskim lekkoatletom. Paszporty biologiczne czyszczą dyscyplinę z oszustów Być może najważniejszym czynnikiem, który zdecydował o tym, że Polska bryluje na bieżniach i rzutach jest wprowadzenie paszportów biologicznych. Ta broń znacznie ograniczyła obecność sportowców na dopingu w zawodach najwyższej rangi. A że oni byli i "zabierali" Polakom medale najlepiej świadczy przykład Anity Włodarczyk. Złoto na igrzyskach w Londynie zdobyła dopiero po siedmiu latach na skutek dyskwalifikacji Rosjanki Tatiany Łysenko po stwierdzeniu nieprawidłowości w jej paszporcie biologicznym. Potencjalni oszuści nie przystępują do startów w obawie przed negatywnymi dla siebie skutkami badań antydopingowych. Lekkoatletyka - podobnie jak kolarstwo równie mocno narażone na doping - znacząco się oczyściła. System antydopingowy działa. Nastąpiło wyrównanie szans. Medale zdobywa się na bieżni, a nie w laboratoriach. W każdym razie nie można oszukiwać tak bezczelnie jak przed laty i jak robili to Rosjanie, wykluczeni z Tokio za nieprawidłowości podczas kontroli na zimowych igrzyskach w Soczi. Antydopingowe działania znacząco zmieniły lekkoatletyczną hierarchię, również na korzyść Polski. Tradycje i polska szkoła trenerów Polska lekkoatletyka to wielkie tradycje. To dyscyplina, która przyniosła nam najwięcej medali w historii igrzysk olimpijskich i wybitnych sportowców. Zmarła przed trzema laty Irena Szewińska uważana jest, i słusznie, za najwybitniejszą sportsmenkę w historii. W każdej dekadzie mieliśmy znakomitych sportowców w tej dyscyplinie. Historycznie, to królowa polskiego sportu. Piękne tradycje, wielkie sukcesy. Na te osiągnięcia pracowali nie tylko sportowcy, ale ich trenerzy. Trenerzy lekkoatletyczni to dziś najwybitniejsi przedstawiciele tego zawodu w kraju. Po jednym z wykładów na międzynarodowej konferencji, trener brązowego medalisty igrzysk w Tokio Patryka Dobka, a wcześniej Adama Kszczota i Pawła Czapiewskiego, Zbigniew Król został otoczony przez zagranicznych szkoleniowców, bo koniecznie chcieli wyjaśnić tezy jego wystąpienia. Profesor Janusz Iskra (były szkoleniowiec Pawła Januszewskiego) publikuje artykuły w renomowanych amerykańskich lekkoatletycznych czasopismach. Jego bliskim współpracownikiem jest Aleksander Matusiński, trener Justyny Święty-Ersetic i trener kadry narodowej w sztafecie 4x400 m. Cały świat chciałby poznać sekrety jego warsztatu, który teoretycznie słabszym zawodnikom w konkurencjach indywidualnych pozwala jak równy z równym rywalizować w sztafetach. Z polskich medalistów tylko Anita Włodarczyk, i to dopiero od roku, ma zagranicznego szkoleniowca (z Chorwacji), reszta współpracuje z polskimi, najczęściej klubowymi szkoleniowcami, którzy ich prowadzą od lat. Mamy pozytywny przykład Szymona Ziółkowskiego, byłego zawodnika, medalisty olimpijskiego, który debiutuje w roli trenera i swoje doświadczenie wykorzystał teraz, by pomóc w zdobyciu brązu przez Pawła Fajdka. W lekkiej atletyce istnieje coś takiego jak polska myśl szkoleniowa. Trenerzy mają wyniki, prowadzą działalność naukową, są poważani poza Polską. Nie da się tego powiedzieć na przykład o obecnych trenerach piłki nożnej. Strategia i pieniądze, są też wpadki Kilka lat temu lekkoatletyka zmieniała strategię. W PZLA postanowiono wykorzystać naszą siłę w tych dyscyplinach, w których mamy realne szanse medalowe, czyli głównie w rzutach lub konkurencjach technicznych (jaki jest sens rywalizować na 100 m z Amerykanami, Jamajczykami?). Ta taktyka przyniosła efekt. Ale dziś sytuacja się zmienia. W Tokio rewolucji dokonał Patryk Dobek, który przybiegł tuż za Kenijczykami w finale na 800 m. Polacy wypracowali sobie znaczącą pozycję w sztafetach. Na te wszystkie działania, pensje dla czołowych trenerów, znajdują się pieniądze. Strategicznym sponsorem związku jest Orlen. Zawodnicy wyjeżdżają na zgrupowania tam, gdzie chcą. Jak trzeba to do Kataru, Kenii, RPA, Portugalii. Ostatecznie, wszystko zależy od ich talentu i tego jak pracowali i pod czyim okiem. Lekkim zgrzytem była informacja podana przez Marię Andrejczyk o braku finansowania jej rehabilitacji po kolejnych operacjach, ale mimo tej wpadki (pewnie jest takich więcej) strategicznie PZLA wygląda na jeden z najlepiej zorganizowanych polskich związków sportowych. Czy po takich igrzyskach można zrobić w lekkiej atletyce coś lepiej? Na pewno. Ale najlepiej byłoby nie zepsuć tego, co już jest. Olgierd Kwiatkowski