Olgierd Kwiatkowski, Interia: Rozmawiał pan z Karolem po biegu? Jakub Ogonowski, trener złotego medalisty w sztafecie mieszanej 4 x 400 m Karola Zalewskiego: Muszę zadzwonić, powiedzieć mu, żeby poszedł spać, spytać, czy wziął kąpiel lodową. Chciałbym przede wszystkim usłyszeć ten jego głos zadowolenia. Nie mogę się doczekać. Pamiętam, kiedy dzwonił do mnie po zwycięstwie w Birmingham (na halowych mistrzostwach świata polska sztafeta 4x400 m mężczyzn we wspaniałym stylu zdobyła złoto, pokonując w końcówce Amerykanów - przyp. ok). Jaki on był wtedy radosny, to jak teraz musi być ucieszony po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego. Od kilku dni dzwonił do mnie i czułem, że jest nakręcony, że będzie dobrze. Wiem pan, pracujemy od 2017 roku. Od początku mówił mi o tym medalu olimpijskim, jak to dla niego jest ważne, jak bardzo chce go zdobyć, że poświęcił dla tego medalu swoje życie. Słuchałem tego cały czas. Pracowaliśmy ciężko, żeby spełnić to marzenie. Nie zawsze wszystko się układało. Miałem swoje przygody z PZLA, ale udało się. Gdzie pan oglądał bieg finałowy? - Ze znajomymi. Było nas 10 osób. Najpierw był bieg Joasi Jóźwik. Szkoda, nie udało się. Potem sztafeta. Musiałem się powstrzymywać od wzruszenia, krzyków. Czuję do teraz ogromną euforię. Ręce mi się trzęsą. Nie wierzyłem, ze to się stało. Jak Kajtek (Duszyński) wychodził na ostatnią prostą, to mówiłem sobie: "kurde, żeby był chociaż brąz, to będzie super". A on poszedł na całego, i wygrał. Zrobili wszyscy coś niesamowitego. Zapisali się w historii. Pierwszy raz ta konkurencja jest na igrzyskach, a Polska zdobywa pierwszy złoty medal olimpijski w historii sztafet mieszanych. To nie jest srebro, to nie jest brąz, tylko złoto. Jest ogromna różnica między medalistą a mistrzem olimpijskim. Srebro, brąz to są medale olimpijskie, mają swoją wartość, ale złoto to coś bezcennego w sporcie. Nie mogę uwierzyć, że zrobił to też mój zawodnik. Chciałem, żeby w ogóle wystartował na igrzyskach indywidualnie, jest złoty w drużynie. Jak ocenia pan bieg Karola? - Dobrze. Myślę, że według moich wyliczeń pobiegł około 44,9, więc to byłby jego rekord życiowy. Zrobił tyle co mógł, potem Natalka poszła mocno po łuku, Justyna dała z siebie wszystko i ten fantastyczny finisz Kajtka. Dobrze, że Karol nie pobiegł eliminacji. On jest sprinterem. Chodziło o to, żeby był świeży na ten bieg finałowy i żeby dał w nim 100 procent. Ostatnio biegał tak mocno, że sam nie wierzył w to, co dzieje się na treningu. To nie jest przypadek, że wypadł tak dobrze w finale. Nie miał wątpliwości przed biegiem, że trenerzy postawili na Justynę Święty-Ersetic., która ostatnio była kontuzjowana? - To jest bardzo utytułowana zawodniczka. Zawsze się sprawdza, zawsze można na nią liczyć. Fizjoterapeuci wykonali doskonałą robotę. Wiem, że Justyna pobiegła wcześniej parę mocnych odcinków. Trenerzy wiedzieli, czy z jej zdrowiem jest coś poważnego, czy nie. Gdyby było gorzej, to trener wystawiłby ją nawet w rezerwie, żeby pobiegała trochę gorzej, ale i tak byśmy awansowali, a wtedy w finale postawiłby na inną biegaczkę. Nie działo się więc nic takiego, żeby nie mogła wystartować. Zresztą, Justyna to taka zawodniczka, że jakby urwała się jej noga, to by dobiegła na adrenalinie ze świetnym czasem do mety. Byłbym spokojny o nią. Amerykanie znów dostali po nosie od Polaków. Przypominam tym samym zwycięstwo w męskiej sztafecie 4 x 400 m na halowych mistrzostwach świata w Birmingham? - W Birmingham Karol otwierał naszą sztafetę i tu też. Powinni już go znać, powinni nas znać. To dla nich wielka porażka. Było trochę zamieszania z ich startem. Najpierw zostali zdyskwalifikowani, potem przywróceni. Karol nawet miał żal o to, gdy rozmawialiśmy wczoraj, ale powiedziałem mu, że dobrze, gdyby finał byłby najmocniejszy, z Amerykanami, bo wtedy będzie inny smak tego biegu. I teraz to zwycięstwo ma inny wymiar, pokonanie Amerykanów to taka wisienka na torcie. Wygraliśmy nie dlatego, że mieliśmy farta, ale, że jesteśmy najmocniejsi na świecie. To bardzo ważne wydarzenie dla naszej lekkiej atletyki, dla naszego sportu. Sztafeta pokazała, że można wygrywać z taką potęgą jaką jest w lekkiej atletyce USA. My też potrafimy szybko biegać. Nie ma co narzekać. Można rywalizować z każdym, z każdym wygrywać, także z Amerykanami, którzy od lat dominowali w biegach sprinterskich, w sztafetach. Doganiamy światową czołówkę. Pokazaliśmy też, że polska szkoła myśl szkoleniowa w lekkiej atletyce jest na bardzo wysokim poziomie. Nikt przypadkowo nie wygrywa złotego medalu na igrzyskach olimpijskich. Jakie szanse mają Polacy w męskiej sztafecie 4 x 400 m? - Zobaczymy jak inni rywale pobiegną. W mikście nie biegał mistrz USA, bo on jest nastawiony na indywidualny bieg i na sztafetę. O 3.45 ma już bieg eliminacyjny, potem półfinał. Polacy mają dobrą drużynę, ale żeby być w finale trzeba pobiec koło 3:00, najlepiej go złamać. Czy to da coś więcej? Sport jest nieprzewidywalny. Być może uskrzydleni tym sukcesem, tym medalem, sprawią jakąś niespodziankę? A indywidualnie? - Eliminacje u Karola powinny pójść dobrze, gorzej będzie w półfinale. Mam nadzieję, że nie będzie świętował, pójdzie do zimnej wody i schłodzi mięśnie. Wysłałem mu wczoraj zdjęcie z biegu eliminacyjnego, a on mi odpowiedział, że "mikst all in". Poszedł na całość, ale mam nadzieję, że jeszcze zostawił sobie trochę sił na indywidualny bieg. Jest w świetnej formie. Zdradzę panu, że od trzech tygodni bił na treningach rekordy życiowe. Nie mogliśmy w to wierzyć, sprawdzaliśmy dodatkowo, ale tak było. Zyskał dzięki temu pewność siebie. Wykorzystuje to. Cieszę się, bo to znaczy, że dobrze przygotowałem Karola do igrzysk. Cała złota czwórka osiągnęła szczytową formę na igrzyskach: Natalia, Kajtek, Justyna. Świetnie się to poukładało. Polskie bieganie jest na topie. Jaki jest na co dzień Karol Zalewski? - Przyszedł do mnie w 2017 roku. Nie powiem, dał mi się też we znaki, bo ma ciężki charakter, jest indywidualistą, ale to dobry chłopak i mega profesjonalista, nastawiony wyłącznie na trening. To mi się podoba. Trzeba iść spać o 22.30 to idzie spać. Alkohol? Kiedyś chciałem się z nim napić piwa po ciężkim zgrupowaniu, na koniec sezonu. Powiedział, ze nie pije nawet wtedy kiedy kończy się sezon. Zwraca uwagę na to co je, ćwiczy jogę, chodzi spać o właściwych porach, prowadzi bardzo higieniczny tryb życia. Kiedy trzeba, zrobi dodatkowy trening, wstając z samego rana. Bieganie traktuje jak religię. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski