Bojszowy to śląska wieś gmina niedaleko Tychów, w której mieszka ponad 3000 ludzi. Od dziś jest powszechnie znana z faktu, że mieszka tam i trenuje Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie na 50 km. Mieszkańcy żyją tym sukcesem. Słyszę od nich, że w nocy nie spali, słyszę, że dobrze znają Dawida. - Zdarzało się, że mijaliśmy go na rowerze kiedy trenował - opowiadają. Potem dowiem się, że mistrz rzeczywiście lubi trenować z ojcem właśnie tutaj, na miejscu. W miejscowej bibliotece z okazji sukcesu mistrza rozdają mieszkańcom... szampan bezalkoholowy. Podczas transmisji padło bowiem hasło: "Kto nie ryzykuje nie pije szampana"! Przystanek Alaska Adam Duczmal, wójt gminy Bojszowy jest zachwycony tym co stało. Przyznaje, że ma to ogromne znaczenie dla lokalnej społeczności. - Wszyscy tutaj cieszymy się tym sukcesem. Cale Bojszowy nie spały, ja też oglądałem. A nawet jeśli ktoś spał, to go pewnie zbudzili, bo wieści rozchodziły się gwałtowną falą. Rano zrodził się spontaniczny pomysł, żeby Bojszowy wieczorem wspólnie jeszcze razy wysłuchały transmisji z tego wielkiego dla nas wydarzenia. Nie mamy technicznych możliwości, żeby obejrzały, ale to i tak wspaniała okazja, żeby poczuć wspólnie te emocje jeszcze raz. Zaprosiliśmy rodziców Dawida, zapraszamy wszystkich mieszkańców na godz. 20 na stadion przy ul. Gościnnej żeby jeszcze raz to przeżyć - mówi wójt. - Przed wyjazdem żegnaliśmy naszego mieszkańca i życzyliśmy mu wszystkiego najlepszego, życzyliśmy sukcesów. On cały czas tutaj w bocznych uliczkach trenuje. Sam marzyłem, żeby ten skromny chłopak stanął na podium, ale złoty medal? Niesamowite! - kręci głową. Hamowanie Odwiedzam dom rodziców mistrza. Państwo Lucyna i Grzegorz Tomalowie przyjmują mnie z sympatią, nie ukrywają swej radości z sukcesu syna. Miło patrzeć na ich wzruszenie. - Chód skończył się przecież wiele godzin temu, a my cały czas przeżywamy to od nowa. Dla nas jeszcze nie skończyło się to przeżywanie. Jeszcze będzie trwać. Kiedy słyszę, że transmisja zawodów z udziałem syna leci znowu w telewizji ciągle podchodzę i patrzę na syna - opowiada Lucyna Tomala. Przed startem syna nie kładli się spać. - Bałam się z pracy do domu wrócić, bo wiedziałam, że przed startem będę się z nerwów trzęsła. Pracuję w przedszkolu, dziś akurat dostałam wolne - uśmiecha się Lucyna Tomala. Pytam o zawody. - Podobnie jak wszyscy myśleliśmy, że może Dawid ruszył tak mocno trochę za wcześnie? Jeszcze w trakcie rywalizacji... dostawaliśmy telefony od znajomych, żeby mąż coś zrobił żeby syn jednak zwolnił! "Co on robi, niech go pohamują, bo nie da rady" - słyszeliśmy. Zasuwanie Ojciec Grzegorz Tomala na co dzień jest wuefistą w szkole (od 33 lat) i trenerem lekkoatletyki. Dużo czasu poświęcał treningom syna. - Największym wrogiem startu była pogoda w Japonii, wiedzieliśmy to od początku, że będzie wysoka temperatura i duża wilgotność. Trudno było wytrenować sposób postępowania w takich warunkach, bo wszędzie gdzie byliśmy na obozach nie było ciepło - opowiada Grzegorz Tomala. - Wręcz przeciwnie. W Zakopanem musieli sobie łopatami trasę odśnieżać - dodaje żona. - Wierzyliśmy w syna, bo każdy nosi taki wielki dzień w sobie - uważa Grzegorz Tomala. Dawid dobrze czuł się podczas obozu wysokogórskiego w St. Moritz podczas przygotowań do igrzysk. Ucieszyło mnie to, bo wcześniej różnie znosił treningi na wysokościach.Pytam, czy rzeczywiście Dawid trenuje w Bojszowach. - Tak, syn lubi tutaj trenować, dobrze się tu czuje - przyznaje Lucyna Tomala. - Nie chodzimy po głównych drogach, bo się nie da. Mamy jednak kilka wytyczonych tras, choćby w stronę sąsiedniego Bierunia, w stronę zakładu Erg [zakład tworzyw sztucznych w Bierunie, przyp. aut.], na Świerczyniec. Podchodzimy do Fiata, tam ma ósemkę, syn nawraca. Przechodzimy przez główną drogę. Ja mu towarzyszę żeby podawać płyny. Jadę przy nim na rowerze, jak jest chłodno - samochodem. A on zasuwa - uśmiecha się ojciec. Żeby było jasne: dziesięć kilometrów to jego trening uzupełniający albo regeneracyjny. Główne treningi do takiego dystansu to między 25 a 35 km - opowiada Grzegorz Tomala. - Chodzi codziennie, rzadko ma dzień wolny - dodaje żona. - Miesięcznie przechodzi co najmniej 400 km - mówi ojciec. Zawrót głowy - Kiedy państwo uwierzyliście, że to mistrzostwo może być możliwe? Syn szedł samotnie z dużą przewagą bardzo długo - pytam. - Na mecie. Zawodnicy mówili, że kiedy przejdzie się 45 km to ostatnie pięć idzie się siłą woli. Ale z tego co rozmawialiśmy z Dawidem i widzieliśmy, to wiemy, że pod koniec cierpiał - przyznaje Lucyna Tomala. - To było widać po tempie, po wyrazie twarzy - zgadza się ojciec. - Dawid powiedział nam, że w pewnym momencie w głowie mu się zawróciło i bał się, że się przewróci. Dobrze, że dowiedzieliśmy się o tym po biegu - mówi z ulgą matka. Tokio 2020 - bądź z nami na igrzyskach olimpijskich! Sprawdź Pytam, jaki Dawid jest na co dzień. Wiadomo, że jest kawalerem. - Bardzo lubią go dzieci. Ma do nich podejście - uśmiecha się ojciec. - Od małego jest zafascynowany motoryzacją. Zna się na tym, mógłby zarabiać na życie sprzedając samochody - podkreśla matka. - Sport go nauczył organizacji. Wszystko ma perfekcyjnie zaplanowane, dlatego na wszystko ma czas. Bez planowania się nie da. Sport nauczył go też hartu ducha. Dawid był do mnie jako dziecko bardzo przywiązany, był bardziej domatorem. Ma młodszego brata Mateusza. Od 13 lat, od kiedy jeździ na obozy, musiał sobie radzić i sobie radzi w każdej sytuacji. Gotuje sobie sam, wypierze sobie sam - dodaje Lucyna Tomala. Jeszcze jedna sprawa. Nietypowa. - Dawid ciągle rośnie. Ma prawie 32 lata, a w zeszłym roku... urósł o centymetr - opowiada mąż. Torba Uwagę kibiców podczas zawodów zwróciła torba i szalik, których używał Dawid. - To był mój pomysł. Kupiliśmy zwykłą torbę i po zmierzeniu pocięliśmy ją. Chodziło o to, żeby nie biła go po udach, żeby Dawid bez przeszkód mógł do niej wkładać co potrzebował. Torba była ścięta w jedną stronę, żeby nie trzeba było w niej grzebać tylko jak najprościej włożyć do niej rękę i wyjąć co potrzeba. Na treningu przed igrzyskami zrobiliśmy próbę generalną, sprawdziła się. Myślę, że to ważne, Dawid miał spokój, pewność, że ma wszystko pod ręką, butelkę z wodą do picia i polewania, izotonik, żel - opowiada Grzegorz Tomala.Żona: - Nawet Robert Korzeniowski zwrócił na to uwagę, był zachwycony tym rozwiązaniem. A my byliśmy zdziwnieni, że tego rozwiązania nie zastosowało więcej zawodników. Innym patentem był szalik, do którego wkładało się lód, ale po pewnym czasie nasz chodziarz z tego zrezygnował. - To musi być rozdrobniony lód, a nie korale, które dyndają do pasa - śmieje się Grzegorz Tomala. Pieniądze Dawid skończył katowicką AWF, jest nauczycielem wychowania fizycznego. Pracował w prywatnej szkole w Tychach, był też trenerem przygotowania fizycznego przy drużynie koszykarek z Sosnowca oraz masażystą i trenerem personalnym. - Dawidowi brakowało stabilizacji finansowej. Z pracy zrezygnował dwa lata temu, miały być igrzyska rok wcześniej, chciał się do nich dobrze przygotować a tego z pracą nie da się połączyć - opowiada Lucyna Tomala. Dawid jest zawodnikiem AZS Politechniki Opolskiej. Grzegorz Tomala: - W kadrze tylko topowi zawodnicy mają zapewnione szkolenie ze związku, choćby obozy w Kenii. Syn nie był w tej elicie, nie miał przecież minimum olimpijskiego, dopiero musiał go zrobić. Ci, którzy zrobili minimum w 2019 cały czas mieli płacone, syn nie. Dopiero w marcu, kiedy zrobił minimum, dostał pieniądze. Teraz kiedy jest mistrzem olimpijskim pewnie będzie miał zapewnione koszty pełnego szkolenia. - Chcą mi państwo powiedzieć, że na obozy przed igrzyskami dokładał z własnej kieszeni? - pytam z niedowierzaniem. - Tak, obóz przygotowawczy w Portugalii maż i syn sami sobie finansowali - przyznaje Lucyna Tomala. Może teraz będzie pod tym względem lepiej? Tak naprawdę nikt tego na razie nie wie. Opuszczam gościnny dom państwa Tomalów. Na koniec proszę o możliwość zrobienia zdjęcia. Pani Lucyna pozuje z dumą. Na koszulce ma przecież podobiznę między innymi syna. Co dalej? Lucyna Tomala: - Dawid powiedział nam, że dotrwa do Paryża.