Informację o pożarze w autobusie polskich lekkoatletów jako pierwsi przekazali dziennikarze "Super Expressu". Silnik pojazdu zapalił się podczas jazdy i sportowcy dojechali do wioski olimpijskiej pojazdem zastępczym. Wiceprezes ds. organizacyjnych i międzynarodowych Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Tomasz Majewski potwierdził w rozmowie z Interią, że żadnemu ze sportowców nic się nie stało. Tokio 2020. Tomasz Majewski o wypadku polskich sportowców: Nikomu nic się nie stało Gdzie i kiedy oglądać Polaków w Tokio - Sprawdź teraz! - Z moich informacji wynika, że tam po prostu wybuchł silnik. Podczas jazdy nagle pojawił się kłąb dymu i silnik się zapalił. Nic się nikomu nie stało, silnik był z tyłu. Pożar zaraz został ugaszony, autokar zatrzymał się jednak w takim miejscu, że nie za bardzo było jak go minąć. Zrobił się duży korek i trzeba było nieco dłużej poczekać na kolejny autokar - stwierdził Majewski - Zawodnicy wracali wtedy z treningów, stało się to kilka godzin temu - dodał. Z kolei prezes PZLA Krzysztof Kęcki przekazał, którzy sportowcy podróżowali wówczas autokarem. - Autobusem podróżowały cztery osoby z naszej ekipy: fizjoterapeuta, młociarz Paweł Fajdek, jego trener Szymon Ziółkowski oraz biegaczka Martyna Galant - powiedział Kęcki Polskiej Agencji Prasowej.- Pojazd jechał z ośrodka treningowego, w którym polscy zawodnicy przygotowywali się do startu w igrzyskach, do wioski olimpijskiej. Wynajęty autobus to transport dobrej klasy. Przewieźliśmy nim 60-70 osób - dodał. Tokio 2020 - bądź z nami na igrzyskach olimpijskich! SprawdźArtur Gac z Tokio