W ubiegłym roku z powodu upałów zmarło w Japonii ponad 100 osób. Od początku olimpijskich zmagań w Tokio mówi się, że na ryzyko utraty życia narażeni są także sportowcy. Temperatura powietrza za dnia sięga 35 stopni Celsjusza, a wilgotność przekracza 70 proc. Za start w takich warunkach udarem cieplnym zapłaciły rosyjska łuczniczka Swietłana Gombojewa i hiszpańska tenisistka Paula Badosa. Kilku innych olimpijczyków znalazło się na granicy fizycznego wyczerpania. Łukasz Żurek, Interia: Warunki klimatyczne, w jakich rywalizują olimpijczycy w Tokio, określane są jako "nieludzkie". Gdzie przebiega granica, po przekroczeniu której możemy użyć takiego określenia? Prof. Marek Zatoń: - To jest wyłącznie kwestia treningu. Nie mówmy więc o granicy ludzkich możliwości. Sportowcy doskonale wiedzieli, w jakich warunkach przyjdzie im startować w igrzyskach. Jeżeli przygotowywali się do tego w sposób świadomy i odpowiedzialny, to nie powinno ich spotkać w Tokio nic przykrego. Ale widocznie nie wszyscy potraktowali ten temat poważnie i problem jednak się pojawił. Chce pan powiedzieć, że to efekt zaniedbania ze strony sportowców i ich sztabów trenerskich? - Dokładnie tak. Organizatorzy igrzysk nie mają przecież wpływu na pogodę. Gromy, które na nich spadają, są nieuzasadnione. Wiadomo było przecież - sam czytałem w internecie - jak będą wyglądać warunki klimatyczne w okresie olimpijskich startów. Trzeba być wysoce niekompetentnym, żeby wobec takiej wiedzy nie przygotować właściwie zawodnika do występu. Można ukierunkować trening w taki sposób, żeby później móc bezpiecznie rywalizować nawet przy bardzo niekorzystnych parametrach klimatycznych? - Jeśli wiemy, że trzeba będzie walczyć z rywalami przy temperaturze 35 stopni Celsjusza i wilgotność przekraczającej 70 proc, to sprawa jest prosta - dokładnie w takich samych warunkach trenujemy. W tak zwanym BPS-ie, czyli okresie bezpośredniego przygotowania startowego to absolutnie kluczowe. Ale jak wspomniałem - to kwestia kompetencji, wiedzy, może chęci. Nie wiem, czego jeszcze. Jak długo powinien trwać okres przygotowania organizmu do zderzenia z nieprzyjaznym klimatem? - Z moich bogatych doświadczeń wynika, że około czterech tygodni. Idealnie byłoby zatem pojawić się w Tokio miesiąc przed igrzyskami. Tyle że to nierealne. Pozostaje sztuczne wygenerowanie wysokiej temperatury i wilgotności? - Pewnie, że tak. Można stworzyć warunki, w których wilgotność i temperatura powietrza będą dokładnie takie jak obecnie w Tokio i okolicach. Albo nawet ekstremalnie wyższe. Dzięki treningowi organizm się do nich przyzwyczaja. Podkreślę jeszcze raz - to jest kwestia nie tylko wiedzy, ale i świadomości, po co się na igrzyska olimpijski jedzie. Jak się jedzie po medal, to wcześniej trzeba się do tego właściwie przygotować. W kraju mamy takie miejsca, o których mówię. Gdzie dokładnie? - Na większości AWF-ów są laboratoria, gdzie można stworzyć warunki klimatyczne, jakich potrzebujemy. Jest tego w Polsce pełno. Nie sądzę, żeby akurat przed igrzyskami nastąpił jakiś krytyczny moment, skutkujący brakiem odstępu do takich miejsc. Mówimy oczywiście o treningu wysiłkowym, nie technicznym. Bo trudno w takim laboratorium grać na przykład w tenisa. Akurat nasi reprezentanci jak na razie radzą sobie z trudnymi warunkami. Nie mieliśmy na szczęście poważnych incydentów zdrowotnych. - Nikomu nic złego się nie przydarzyło i oby tak zostało. Ale w przypadku braku sukcesu mogą się pojawić narzekania na warunki klimatyczne. Nikt nie będzie mówił o błędach w okresie przygotowawczym. A uważam, że nasi specjaliści od fizjologii sportu są w tej chwili niestety mocno niedouczeni. Zna pan przypadki śmierci wśród sportowców z powodu przegrzania organizmu? - Nie znam. Ale jestem na bieżąco ze światowym piśmiennictwem i czytałem o takich wypadkach. Stoją za tym najczęściej kłopoty z układem krążenia, występujące od jakiegoś czasu. To znaczy, że ktoś musiał być wcześniej chory, żeby udar cieplny skutkował dramatem. Jest mało prawdopodobne, żeby podobna historia spotkała osobę zdrową. Najczęściej kończy się na delikatnych objawach. Czy to znaczy, że mówienie o narażaniu życia sportowców startujących w Tokio - których stan zdrowia podlega skrupulatnej kontroli - jest pana zdaniem nadużyciem? - Myślę, że tak. Sportowcy wypowiadają się jednak o swoich dolegliwościach z niepokojem. A sam termin "udar" kojarzy się z walką o życie. - Udar cieplny to przegrzanie organizmu, które wiąże się z brakiem pełnej wydolności układu krążenia i układu oddechowego. Ale jest to stan przemijający w warunkach przez organizm tolerowanych. Jeśli kogoś z takim udarem umieści się w miejscu z klimatyzacją, właściwą temperaturą i wilgotnością, to nie powinno być żadnych problemów, żeby wrócić do stanu wyjściowego. To może potrwać czasem kilka chwil, innym razem kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Z tego co pan mówi wynika, że w nieporównanie większych tarapatach znajduje się himalaista wchodzący w stan hipotermii, czyli radykalnego wychłodzenia organizmu. - Niewątpliwie taki himalaista jest w stanie znacznie większego zagrożenia. Powrót z hipotermii jest dość trudny. Oczywiście nie jest to niemożliwe, bo istnieje cały system sposobów, żeby z tego wybrnąć. Mówiąc obrazowo, w porównaniu z czymś takim udar słoneczny to w sumie banalna sprawa. Sprowadza się najczęściej do schłodzenia i stosunkowo szybko mija. Sytuacja niskich temperatur jest zupełnie czymś innym. Ogrzewanie organizmu trwa bardzo długo i jak wiemy - nie zawsze bywa skuteczne. Rozmawiał Łukasz Żurek Igrzyska olimpijskie w Tokio trwają w najlepsze - Sprawdź już teraz Gdzie i kiedy oglądać Polaków w Tokio - Sprawdź teraz!