Stanisław Kiecal, w Ameryce używający nazwiska Stanley Ketchel, urodził się w 1886 roku w stanie Michigan. Jego rodzicami byli polscy imigranci, którzy nowy dom znaleźli w Stanach Zjednoczonych. Życiorys Kiecala, choć krótki, gdyż żył zaledwie 24 lata (został zamordowany z zazdrości w 1910 roku) nadawałby się na scenariusz niejednego filmu. Jak pisze Andrzej Kostyra w swej książce "Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu", za życia stał się legendą. Nie stałoby się tak bowiem, gdyby nie to, że został zawodowym bokserem. Nic bowiem nie zapowiadało, że ten narowisty młodzieniec o słowiańskiej krwi, zostanie przez niektórych okrzyknięty najlepszym bokserem wagi średniej wszech czasów. Dwunastoletni Staś bowiem "zaczynał" od ucieczki z domu i włóczęgi po Stanach Zjednoczonych (choć podobno później miał opowiadać, że został sierotą, dlatego rozpoczął wędrówkę). Przy okazji, jak to młody, krewki młodzieniec, w dodatku obdarzony potężnym ciosem - nie stronił od ulicznych bójek. Podczas jednej z nich dostrzegł go były bokser Socker Flanningan. Przygarnął zbuntowanego młodzieńca i zaczął uczyć go boksu. Już pierwszy oficjalny pojedynek w jego karierze był niecodzienny. Stoczył go w 1903 roku, a mierzył się z Jackiem Traceyem... "Miał umowę ze swym menedżerem, że w razie trudności zapędzi rywala pod kurtynę (walka odbywała się w teatrze), za którą będzie czekał "menago" z woreczkiem piasku w ręce. Ketchel zrujnował jednak scenariusz, zapędziwszy rywala pod kurtynę już w pierwszym starciu. Omyłkowo sam dostał w głowę od menedżera i przegrał przez nokaut" - opisuje Kostyra. Nie zraziło to młodego, ambitnego pięściarza. "Pięć lat później ‘Zabójca z Michigan’, jak nazywano Ketchela, był już mistrzem świata wagi średniej - po znokautowaniu w 20. rundzie Jacka Sullivana" - czytamy w "Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu". Kiecal nie bał się nikogo i nie uznawał żadnych autorytetów. Udowodnił to w 1909 roku, kiedy to stoczył walkę z Jackiem Johnsonem, mistrzem wagi ciężkiej, ważącym 20 kilogramów więcej od amerykańskiego Polaka. Starcie, wydawać by się mogło, było przesądzone z góry. Nic więc dziwnego, że czarnoskóry czempion od razu zyskał ogromną przewagę, ale "Zabójca z Michigan" czekał na jego błąd. "I... się doczekał. W 12. rundzie zadowolony ze swej przygniatającej przewagi Johnson na chwilę się odsłonił i to w zupełności wystarczyło "Zabójcy" do wykonania wyroku. Piekielny prawy sierpowy dotarł do szczęki "Giganta z Galveston" i powalił go na deski. ‘Na sześć sekund razem z Johnsonem przewrócił się cały sportowy świat’, napisał jeden z dziennikarzy relacjonujących tę walkę" - opisuje Kostyra. Sportowy świat jednak nie runął w posadach, choć zapewne bokserski ład na chwilę został zachwiany. Johnson bowiem doszedł do siebie i starcie zakończył na własną korzyść. Tak jak całe niemal jego życie było szybkie i niespodziewane - jak ciosy, które wymierzał swoim rywalom na ringu - tak i śmierć jednego z największych w historii polskich bokserów była gwałtowna i niespodziewana. Stanisław Kiecal zmarł w wieku 24 lat, 16 października 1910. Został zastrzelony przez Waltera Dipleya, pracownika rancza, na którym pięściarz był gościem. Zabójca miał być zazdrosny o kucharkę, do której zalecać się miał bokser. Życiorys Stanisława Kiecala to wręcz gotowy scenariusz na niezły film. Ale warto też zwrócić uwagę na to, że gdyby nie sport, gdyby nie boks, nie wiadomo jak by się potoczyły losy tego młodego człowieka. Dlatego tak ważna jest promocja i wspieranie sportu, w tym właśnie także boksu, która to dyscyplina może być szansą dla niejednego młodego, wkraczającego w dorosłe życie człowieka. Dlatego firma Suzuki właśnie angażuje się we wsparcie m.in. Polskiego Związku Bokserskiego, który nie tylko przygotowuje kadrę Polski na międzynarodowe mistrzostwa czy turnieje, ale i zajmuje się szkoleniem i opieką nad młodymi sportowcami. Partnerem publikacji jest Suzuki, sponsor reprezentantów Polski w boksie