Przed rozpoczęciem trzeciej rundy mistrzostw świata większość ekspertów i sympatyków siatkówki obstawiała, że bardziej realne jest, by Polacy wygrali z mającymi duże problemy kadrowe Rosjanami niż niepokonanymi do wtorku Brazylijczykami. "Biało-czerwoni" wygrali z "Canarinhos", bo wznieśli się na wyżyny możliwości, czy to rywale byli słabsi niż dotychczas? Ryszard Bosek: - Moim zdaniem zasługi trzeba przypisać przede wszystkim naszej drużynie. Wykazała się bardzo silną mentalnością. Widać było, że są przygotowani na walkę do samego końca i dlatego wygrywali kluczowe końcówki. Brazylia nie wytrzymała tej walki właśnie pod względem psychicznym. Ważne jest też to, że mamy naprawdę wyrównany zespół, w którym wchodzący z ławki zawodnicy wnoszą wiele do gry. Ta drużyna stworzyła się już w trakcie turnieju. Myśli pan, że kibice w Atlas Arenie w Łodzi będą w środowy wieczór dopingować i trzymać kciuki za Rosjan w meczu z ekipą Bernardo Rezende? Zwycięstwo "Sbornej" dałoby drużynie Stephane'a Antigi awans do półfinału, niezależnie od wyniku czwartkowego meczu Orłów. Dotychczas jednak kibice wyraźnie sprzyjali rywalom podopiecznych Andrieja Woronkowa, a Rosjan nieraz wygwizdywali... - Oczywiście wygrana Rosji rozwiązałaby nasz problem, więc pewnie będziemy im dziś kibicować. Nasi siatkarze i trenerzy podkreślają jednak, że nie patrzą na innych. Uważam, że to dobrze, bo już nieraz życie pokazało, że można się wówczas przeliczyć. Wszyscy podpowiadamy zawodnikom, że trzeba koncentrować się wyłącznie na własnych poczynaniach, bo takie kalkulacje mogą później sparaliżować i utrudnić grę. - Jestem przeciwnikiem mieszania sportu z polityką i mam nadzieję, że w Łodzi wszyscy będą pamiętać o rozdziale tych dwóch sfer. Rosyjscy zawodnicy są kolegami z boiska, tak samo jak siatkarze każdej innej reprezentacji. Wierzy pan, że mimo kłopotów zdrowotnych obu atakujących i braku kilku innych kluczowych zawodników Rosjanie są w stanie wygrać z Brazylią? - Myślę, że będzie to zależało od charakteru i dyspozycji dnia. U Brazylijczyków we wtorek zabrakło Murilo Endresa, a kilku innych zawodników grało, choć nie byli w pełni zdrowi. Można byłoby oczywiście powiedzieć, że "Canarinhos" przegrali z nami z powodu urazów, ale to wciąż reprezentacja tego kraju, która liczy łącznie 14 siatkarzy i po prostu wczoraj była gorsza. Kłopoty z kontuzjami mają wszystkie trzy drużyny w grupie H. Po losowaniu trzeciej rundy mówiono, że "Biało-czerwoni" trafili do "grupy śmierci" i są skazani na grę o piąte miejsce. Myśli pan, że teraz tym większa będzie satysfakcja podopiecznych Antigi po wtorkowym zwycięstwie? - Na początku wydawało się, że ta grupa jest nieporównywalnie trudniejsza od tej, która gra w Katowicach. Okazuje się jednak, że tak naprawdę wszystkie sześć drużyn może walczyć o medale. U nas pokutuje takie historyczne przekonanie, że Rosja i Brazylia są potęgami nie do ruszenia, a nasi zawodnicy pokazują coraz częściej, że tak nie jest. W pojedynku z ekipą z Ameryki Południowej nie brakowało emocji, a czerwoną kartkę dostał Michał Kubiak. Nawet wśród jego kolegów z drużyny opinie były podzielone - część usprawiedliwiała go, ale niektórzy zwrócili uwagę, że trzeba uważać i bardziej panować nad nerwami. Do którego podejścia pan się przychyla? - Trzeba poskromić emocje. Po pierwsze, siatkówka to sport przyjaźni, bezdotykowy i nie należy tego naruszać. Po drugie, gdyby taka sytuacja wydarzyła się w samej końcówce, to mogłaby przesądzić nawet o tym, kto zdobędzie mistrzostwo świata. Trzeba trzymać nerwy na wodzy, a gdy dochodzi do spięć pod siatką, to Michał jest zawsze w pierwszym rzędzie... Obaj rywale Polaków w trzeciej rundzie zgłaszali zastrzeżenia, że gospodarze MŚ mają zbyt wiele przywilejów, a oni są traktowani gorzej, choćby pod względem terminarza czy konieczności przeprowadzki do innego miasta. Uznaje pan te zastrzeżenia za zasadne? - Każdy ma prawo powiedzieć, co myśli, ale wszystkie te sprawy reguluje FIVB i są prawnie zaakceptowane. Jeśli ktoś sięgnie pamięcią do wielu poprzednich turniejów tej rangi, to zobaczy, że także korzystano z takich możliwości. I tak nie ma porównania tego, co jest u nas, z sytuacją na mundialu sprzed czterech lat, gdy imprezę organizowali Włosi. "Biało-czerwoni" trzy ostatnie mecze rozstrzygnęli na swoją korzyść po tie-breakach. Po raz ostatni polski zespół mógł się pochwalić podobnym wyczynem na MŚ w 1974 roku. Pan i koledzy byliście wówczas nazywani "mistrzami horrorów". Dostrzega pan podobieństwo drużyny prowadzonej przed Huberta Jerzego Wagnera do obecnej reprezentacji? - Obecną reprezentację charakteryzuje przede wszystkim wola walki. Siatkówka 40 lat temu była zupełnie inną dyscypliną i my wtedy wygrywaliśmy piąty set głównie dzięki temu, że byliśmy mocniejsi fizycznie od przeciwników. Mam nadzieję, że teraz chłopaki powtórzą nas sukces, a życzę im też by - tak jak my - dwa lata później wywalczyli olimpijskie złoto. Wtedy z radością ustąpimy im miejsca, bo na pewno nie ma w nas zawiści czy zazdrości. Niektórym przy okazji wtorkowego pojedynku z Brazylią przypomniał się finał igrzysk w Montrealu. Jak pan wspomina wygraną 3:2 ze Związkiem Radzieckim? - Rzeczywiście pod względem dramaturgii były to podobne spotkania. Tam może stawka była jednak większa, bo walczyliśmy o tytuł mistrza olimpijskiego. Podczas samego meczu byłem tak zaaferowany, że dopiero potem powoli do mnie docierało, jaki był przebieg gry. Rywale mieli dwie piłki meczowe, ale - tak jak obecna nasza drużyna - nakręciliśmy się i dokonaliśmy teoretycznie niemożliwego. To chyba taka polska specjalność, że mamy silną mentalność, a charakterem można wygrać wszystko. Można powiedzieć, że nieraz wstajemy dzięki temu ze zmarłych. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek