W niedzielę mecz Polska - Argentyna, który zakończy pierwszą fazę zmagań siatkarzy w mistrzostwach świata. Obie ekipy praktycznie są już pewne awansu do kolejnej rundy. Będzie to jednak ważne starcie, bo punkty będą się liczyć w drugim etapie. Na kogo pan stawia? Raul Lozano: - Niestety, nie jestem jasnowidzem. Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo byłem w Katowicach i Krakowie, a dopiero teraz we Wrocławiu będę się przyglądał obu zespołom. Mimo wszystko moim zdaniem wygra Polska. I jest jeden bardzo ważny czynnik, który o tym zadecyduje - kibice. To oni wiele rzeczy determinują, a zwłaszcza w sytuacjach, gdy naprzeciwko siebie stają dwie bardzo wyrównane drużyny. Skoro był pan w Katowicach i Krakowie, to jak pan ocenia poziom drużyn tam grających? - Zdecydowanie najtrudniejsza, najbardziej wyrównana grupa gra w Krakowie. Tam praktycznie wszyscy mogą awansować do kolejnej rundy i każdej z ekip, której zabraknie w dalszej części turnieju, będzie szkoda. Iran pokazał się z dobrej strony, pytanie, jak długo utrzyma taki poziom. Zaskakuje Francja, trochę słabiej wyglądają Amerykanie i Włosi. W Katowicach wszystko bardzo szybko się wyklarowało. Brazylia, Niemcy, Finlandia to drużyny, które powinny bez większych problemów awansować. Co decyduje, że dana drużyna zostaje mistrzem świata? Czy decyduje wyłącznie forma sportowa? - Na pewno to jest kluczowe. Ktoś, kto nie jest w wysokiej dyspozycji, nie ma szans na dobry wynik. Trzeba po prostu dobrze zagrać, ale akurat w tym turnieju, by zdobyć złoto będzie trzeba 13-krotnie wyjść na parkiet. To bardzo dużo. A to oznacza, że ryzyko odniesienia kontuzji się zwiększa. W takich sytuacjach intuicją musi wykazać się trener, by zmieniać wówczas, gdy może. Nie obciążać podstawowych zawodników w sytuacjach, kiedy nie jest to konieczne. Bardzo ważne jest także, by indywidualności grały zespołowo. To banalne stwierdzenie, ale na końcu wygrywa drużyna, a nie jeden siatkarz. Komu pan będzie kibicował w meczu Polska - Argentyna? - Tego pytania się obawiałem. To będzie dla mnie bardzo emocjonujące wydarzenie. Proszę mi wierzyć, że ja w sercu nadal mam Polskę. Jak usłyszę hymny, będę rozdarty. Do tego nie mogę się już doczekać tej szczególnej atmosfery, kibiców, dopingu. To będzie specyficzny dla mnie mecz, ale faworytem są "Biało-czerwoni". Nie brakuje panu tej polskiej atmosfery na trybunach? - Nigdzie na świecie siatkówka nie odgrywa takiej roli w świadomości społeczeństwa, jak w Polsce. I tego będzie mi brakować zawsze. Kto raz dostąpi zaszczytu, by prowadzić reprezentację waszego kraju, nigdy już nie znajdzie pracy, która będzie równie emocjonalna. Brakuje mi też waszej czułości i troski. Nie spotkałem się nigdy z niczym negatywnym w Polsce. Ludzie do dzisiaj do mnie podchodzą, pytają, jak mi się powodzi, co robię, życzą powodzenia. Tak było też, gdy prowadziłem kadrę. Nigdzie nie czułem takiej przyjaźni trybun względem mnie, jak tutaj. Od 2008 roku, kiedy nie prowadzę już Polaków, brakuje mi tego bardzo. Za każdym razem, jak jestem w hali wypełnionej polskimi fanami, czuję dreszczyk emocji i przechodzą mnie ciarki. W Krakowie zaśpiewano mi "Happy Birthday" i to był dla mnie bardzo szczególny moment. Teraz chciałbym kibicom jeszcze raz za to podziękować. To był najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem. Polscy zawodnicy, którzy mieli okazję grać w prowadzonej przez pana reprezentacji, wciąż powtarzają, że to właśnie Lozano zmienił ich podejście i dzięki niemu zrozumieli, na czym polega siatkówka na wysokim, międzynarodowym poziomie. Czy pan widzi jeszcze u niektórych graczy wpływ własnej osoby? - To bardzo miłe, ale ja pozostanę skromny. Chcę podkreślić, że to, co razem osiągnęliśmy, jest wyłącznie zasługą zawodników. To właśnie oni mi uwierzyli, podporządkowali, poświęcili się ciężkiej pracy, wylali litry potu na treningach. To był wspólny wysiłek obu stron. Oni nigdy nie powiedzieli, że mają dość. Zaufali mi i właśnie za to jestem im wdzięczny. Chcę jednak zaznaczyć, że ja nie jestem Harrym Potterem, który machnął różdżką i zdobyliśmy nagle medal mistrzostw świata. Tak nie było. To siatkarze do tego doprowadzili. W 2006 roku wydawało się, że Polska ma drużynę, która na stałe może zająć miejsce na podium najważniejszych imprez. Tymczasem od tamtej pory nie zdobyliśmy ani jednego medalu mistrzostw świata czy olimpijskiego. A jak będzie w tym roku? - Polacy mają zawsze wielkie ambicje i chcą wygrywać każdą imprezę, ale prawda jest taka, że podobne pragnienia mają 24 drużyny, które grają w MŚ. Może nie każda ma szansę, ale w tej chwili wszystko się może wydarzyć. Pamiętajmy, że złoto jest tylko jedno. Na pewno Polacy posiadają umiejętności, które mogą sprawić, że staną nawet na najwyższym stopniu podium. Pytanie, czy w najważniejszych momentach je wykorzystają. Gdy osiem lat temu graliśmy w finale mistrzostw świata z Brazylią, była to najlepsza w historii drużyna "Canarinhos". Oni wówczas dominowali i nie było na nich silnych. W tej chwili nie ma już zespołu, który jest tak zdecydowanie lepszy od pozostałych. Ja osobiście Polskę postawiłbym na równi z Rosją i Brazylią. I takie też powinno być podium w Katowicach, a o kolorach medali na szyi zadecydują niuanse. Rozmawiała: Marta Pietrewicz