Interia: Przed Tobą kolejne igrzyska. Zupełnie inne niż pozostałe. Postawiłeś na inny sposób przygotowań, rezygnując z większości startów. Tomasz Majewski (dwukrotny złoty medalista olimpijski w pchnięciu kulą): - Tak, z drugiej strony nie wszystko jednak poszło tak, jakbym sobie życzył. Organizm już trochę inaczej reaguje. Metody treningowe, które mieliśmy wcześniej, już tak dobrze nie działają. Trzeba kombinować, ale swoją robotę zrobiłem. Mam za sobą solidny ciężki trening, teraz zmniejszam obciążenia i zobaczymy, jak to będzie wyglądać. Jak porównasz swoją formę do tej sprzed poprzednimi igrzyskami, na których zdobywałeś złote medale? - Jest trochę podobnie jak przed Pekinem. Czołówka jest dość wyrównana, przed poprzednimi igrzyskami byłem wymieniany jako faworyt do złota. A teraz, że się o mnie tak nie mówi? Nie robi to na mnie wrażenia. Przecież cały czas utrzymuję się w grupie najlepszych. Na poprzednich mistrzostwach świata zająłem szóste miejsce, choć stratę do pierwszej czwórki miałem dość sporą. Teraz najlepsi pchają mniej więcej na takie same odległości. Różnice są niewielkie i to jest szansa dla mnie. Masz już swoje lata, wygrałeś wszystko, co było do wygrania. Chce ci się jeszcze uprawiać sport? Znajdujesz motywację, żeby zasuwać na treningach? - Mam ją w sobie cały czas. Wpadłem w mały dołek, kiedy dokuczał mi kręgosłup, ale teraz wstaję rześko i zasuwam na trening. Zresztą przed mną taka impreza, że tu nawet nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba zrobić wszystko, żeby osiągnąć jak najlepszy wynik. Tym się nie ma co martwić. Takie zawody jak igrzyska niesamowicie mnie mobilizują. Jest konkretna stawka i poważne laury do zgarnięcia, czuję, że to właśnie wtedy jestem w stanie wydobyć z siebie rezerwy. Oczekiwania wobec ciebie też są inne. Lżej Ci z tym, że nikt za wszelką cenę nie wymaga od ciebie złota? - Na szczęście nie jest tak, że Tomek Majewski musi dźwigać na plecach oczekiwania całego polskiego sportu. Już skończyły się czasy, że musiałem na poważnych imprezach zdobyć medal, bo nikt inny nie był za bardzo w stanie tego osiągnąć. Są następcy w całej lekkiej. Do Rio jedziemy jako ludzie, którzy mają przywieźć sporo medali. A ja? Mam już 35 lat. Nogi mi się nie trzęsą. Jeśli uda się zdobyć medal to będzie super. Nie startowałeś na mistrzostwach Europy w Amsterdamie. Zdobyliśmy na nich aż dwanaście medali. Nie za dużo? - To pokazuje, że naprawdę mamy potencjał. Za dużo medali to zdobyliśmy w Berlinie na mistrzostwach świata. Wtedy wszystko nam wyszło. Teraz w Holandii tych medali mogło być jeszcze więcej, bo zajęliśmy sporo czwartych i piątych miejsc. W Europie jesteśmy potęgą, mamy gwiazdy światowego formatu. Anita Włodarczyk, Piotrek Małachowski czy Paweł Fajdek to dominatorzy w swoich konkurencjach. Nigdy w historii nie mieliśmy tak mocnej ekipy, tylu murowanych faworytów do zdobycia złota. No i okazało się, że możemy liczyć się w pchnięciu kulą nawet, kiedy ty nie startujesz. - W Rio chciałbym być najlepszym polskim kulomiotem. Cieszę się, że są następcy, poziom rośnie, pozostali pchają daleko. Byłeś dla nich inspiracją do uprawiania właśnie pchnięcia kulą? - Bez przesady, nie muszą mi kadzić. Na pewno budowałem proces popularyzacji tej dyscypliny w naszym kraju. Miałem swój udział w tym, że do Polski przyjeżdżała cała światowa czołówka. Młodzi uwierzyli, że można pchać w naszym kraju. Lubisz zabierać głos w sprawach ważnych dla polskiego sportu. Zmieniło się na lepsze przez te lata, od kiedy startujesz? - Na pewno wszystko się poprawia. W sporcie jest trochę więcej pieniędzy, powstają nowe obiekty. Trwa niezła koniunktura, ale wciąż mamy jeszcze poważne zaszłości. Nie jest różowo i na pewno przez wiele lat jeszcze nie będzie. Ale my jako sportowcy pokazujemy, że mimo pewnych problemów, da się osiągać dobre wyniki. Na igrzyskach zabraknie m.in. rosyjskich lekkoatletów... - Po tych wszystkich wpadkach, które były, ja nie ufam żadnemu rosyjskiemu sportowcowi. My jako sportowcy mieliśmy mniej więcej świadomość, jak to może wyglądać, bo różne historie krążyły po środowisku. Ale nikt z nas nie myślał, że jest to aż tak zorganizowane i sięga samych szczytów władzy, zaangażowane są w to służby specjalne. Jakiś kompletny kosmos. W Rosji biorą wszyscy. Już od wieku juniorskiego. Zresztą to nawet nie jest najgorsze w całej tej historii, bo takie dopingowe przedsiębiorstwa istniały wcześniej i pewnie istnieć będą. Najbardziej wkurza mnie fakt, że oni nie widzą w tym nic złego i nie wyobrażają sobie inaczej prowadzić kariery zawodnika niż nie przez doping. Koksiarze i dopingowicze nie patrzą na rywalizację jak sportowcy. Myślenie jest takie, że skoro ze mną wygrałeś, to też się koksujesz tylko pewnie w lepszy sposób i twoje starania nie prowadzą do tego, aby poprawić swój wynik przez trening, tylko znaleźć jeszcze lepsze wspomagacze. Mimo wszystko raport WADA był szokujący. Twoim zdaniem cała reprezentacja Rosji powinna zostać wykluczona? - Nie byłem zaskoczony tym raportem. Jak się siedzi tylko lat w sporcie, to zna się mnóstwo historii. Gdyby to ode mnie zależało to w ogóle nie dopuściłbym Rosjan do startu w Rio. Może z wyjątkiem dyscyplin, gdzie koksowanie nie ma najmniejszego sensu jak np. żeglarstwo.