Jak sama, bez fałszywej skromności, mówiła przed zawodami: - Na 99 procent pewna jestem złotego medalu. Nie lekceważę rywalek, ale koncentruję się jedynie na swoim zadaniu. Nie było chyba na igrzyskach olimpijskich w Rio sportowca tak przeświadczonego tym, że wywalczy złoty medal w swojej konkurencji, jak Anita Włodarczyk w rzucie młotem. W ciągu ostatnich dwóch lat robiła z rywalkami praktycznie co chciała. Wygrywała mitingi, mistrzostwa Europy w Zurychu (2014) i Amsterdamie (2016) oraz została mistrzynią świata w Pekinie (2015). 1 sierpnia 2015 roku jako pierwsza młociarka w historii przekroczyła magiczną granicę 80 m. Stało się to podczas zawodów na stadionie Ośrodka Przygotowań Olimpijskich im. Feliksa Stamma w Cetniewie, gdzie Włodarczyk rezultatem 81,08 ustanowiła rekord globu. Nasza mistrzyni pochodzi z Rawicza. Jak sama mówi, miała wielkie szczęście, że w tym blisko 20-tysięcznym miasteczku znajdował się klub sportowy Kadet. Uzdolniona ruchowo i bardzo energiczna mała Anita znalazła tam miejsce, w którym mogła zasmakować różnych dyscyplin lekkoatletycznych. - Miłość do aktywności ruchowej to jedna z głównych rzeczy, jakie zostały mi z dzieciństwa. Już wtedy chciałam być sportowcem - wspomina Włodarczyk. Swoją przygodę ze sportem zaczęła jednak od niezbyt popularnej w Polsce dyscypliny - speedroweru. Nie przez przypadek - trenował ją jej brat, a tata był prezesem klubu. Sport ten wzoruje się na żużlu i jak jego poprzednik rozgrywany jest na specjalnych torach. Na speedrowerze Włodarczyk osiągnęła drużynowe mistrzostwo Europy juniorów. Jako nastolatka poczuła jednak, że potrzebuje innych bodźców. Na początku w Kadecie Rawicz przez dwa tygodnie próbowała swoich sił w pchnięciu kulą. Rozczarowana nowym sportem, swoją uwagę przeniosła na rzut dyskiem. Jej przygoda z metalowym kręgiem trwała trzy lata. W międzyczasie próbowała także ciskać młotem. Szybko nauczyła się techniki rzutu i zrozumiała, że to właśnie z tym przyrządem zwiąże swoją karierę. Na mistrzostwach Polski zadebiutowała w 2005 roku, zajmując w Białej Podlaskiej szóste miejsce. Dominatorką w tamtym czasie była sensacyjna mistrzyni olimpijska z Sydney (2000)- Kamila Skolimowska. Na swoje pierwsze igrzyska do Pekinu Włodarczyk pojechała razem ze Skolimowską. Nie liczyła na wiele. Jednak to właśnie podczas najważniejszej imprezy czterolecia, jedyny raz pokonała starszą koleżankę. Z rezultatem 71,56 m zajęła w finale szóste miejsce. Skolimowska spaliła wszystkie próby i uplasowała się na ostatnim miejscu. Do Londynu w 2012 roku leciała już pewna swego. Podwójnie ozłocona po zdobyciu tytułu mistrzyni świata w Berlinie (2009) i wygraniu mistrzostw Europy w Helsinkach (2012) była murowaną faworytką. O pierwsze miejsce starła się z Rosjanka Tatianą Łysenko. Rezultat 77,60 m nie dał jednak złota. O pół metra przerzuciła ją podejrzewana o doping Łysenko, osiągając wynik 78,18. Jak wspomina do dziś jej najwierniejszymi kibicami są jej rodzice. Od dziecka jeżdżą z nią prawie na każde zawody. Nie zabrakło ich także w Rio de Janiero. Z myślą o igrzyskach w Brazylii Włodarczykowie kupili bilety z ponad rocznym wyprzedzeniem. Koleżanką, rywalką i jednocześnie wzorem sportowca była dla Włodarczyk, o trzy lata od niej starsza- Kamila Skolimowska. Mistrzyni olimpijska z Sydney zmarła nagle na zakrzepicę żylną w 2009 roku. Włodarczyk bardzo przeżywała śmierć koleżanki. Od rodziców Skolimowskiej dostała rękawice i buty, które stały się dla niej szczęśliwym talizmanem. W Londynie, w 2012 roku, sięgneła w nich po srebrny medal igrzysk olimpijskich. Szczęśliwą rękawicę poddała renowacji i zabrała także do Rio. Być może to właśnie duch Skolimowskiej czuwał nad nią z góry, aby w końcu zdobyła brakujące w jej kolekcji złoto olimpipjskie.