Rio de Janeiro żegnało sportowców deszczem i silnym wiatrem. Temperatura na Maracanie jednak rosła, a najgoręcej było na koniec, gdy zaczęła się feta w prawdziwie karnawałowym stylu. Trudno porównać ceremonię do tej sprzed czterech lat w Londynie. Tamta była niesamowita, wręcz perfekcyjna w swoim wielkim rozmachu. W Brazylii było skromnie, co nie oznacza, że gorzej. Po prostu inaczej - tak jak Europa różni się od Ameryki Południowej. Nie było pokazów akrobatycznych, skomplikowanych układów choreograficznych. Piękno opierało się na prostocie, naturalności, kolorach i żywiołowym tańcu w rytmie kapitalnej brazylijskiej muzyki. Wielkie emocje towarzyszyły przemarszowi sportowców. Prowadzony tradycyjnie przez Greków pochód 207 reprezentacji był eksplozją młodzieńczej radości i pasji. Uczestnicy igrzysk świetnie się bawili i swoją energią natchnęli publikę. "Biało-czerwonych" wprowadziła Marta Walczykiewicz, srebrna medalistka w kajakarstwie. Były odwołania do niesamowitej brazylijskiej przyrody i historii. Scena wypełniła się malowidłami skalnymi, specjalna choreografia przedstawiła ruchy rdzennych mieszkańców, pojawiły się tradycyjne wzory geometryczne. Fantastyczny popis tańca inspirowanego brazylijską przyrodą dała Grupo Corpo. Ujmująco prosto, ale niezwykle efektownie przedstawiono gospodarza kolejnych letnich igrzysk - Tokio. Dość powiedzieć, że rozpoczął ją premier Japonii przebrany za Super Mario, popularną postać z gier wideo. Najpiękniejszym momentem była ceremonia zgaszenia ognia olimpijskiego. Momentami zacinał rzęsisty deszcz, który najbardziej dał się we znaki sportowcom na płycie stadionu. Deszcz zgasił także znicz olimpijski, ale nie było to dziełem przypadku. Organizatorzy przygotowali specjalną ulewę, która symbolizowała wody tropikalne. Woda spod dachu spadała na tańczącą kobietę, a następnie zgasiła ogień olimpijski. Zrobiło się przejmująco smutno, ale wtedy na środku płyty stadionu zaczęło rosnąć gigantyczne drzewo jako symbol odrodzenia. Szef MKOl Thomas Bach i tym razem nie wygłosił tak dobrze znanej formułki o "najlepszych igrzyskach w historii". Dziękując Brazylijczykom powiedział jednak: - To były cudowne igrzyska w cudownym mieście. Bach mówił krótko i na temat, ale wcześniejsza przemowa Carlosa Arthura Nuzmana, przewodniczącego komitetu organizacyjnego igrzysk była dowodem na to, że nie ma przemówienia, które nie zyskałoby drugie tyle po skróceniu o połowę. Brazylijczykom jednak raczej przypadło do gustu i obeszło się bez gwizdów. Zresztą, bawili się wyśmienicie. Co chwilę wstawali z miejsc, tańczyli, śpiewali i przede wszystkim byli dumni, że zorganizowali największe święto sportu. - Brazylia ma wiele problemów, ale nie rozwiązałyby się tylko dlatego, że zrezygnowalibyśmy z organizacji igrzysk - powiedział mi siedzący obok na trybunie mieszkaniec Rio de Janeiro, gdy zadałem mu pytanie, czy było warto wydawać ogromne pieniądze na imprezę sportową. - Było warto - odpowiedziała na to samo pytanie młoda Brazylijka, dodając, że problemem jej kraju są politycy, a nie igrzyska. Patrząc na reakcje Brazylijczyków podczas ceremonii zamknięcia, widać było, że igrzyska nie oznaczają dla nich jedynie wydatków. Były im potrzebne jako rozrywka, okazja do poczucia jedności, a przede wszystkim powód do dumy narodowej. Gdy podczas krótkiego filmiku, będącego skrótem igrzysk, na telebimach pojawiali się brazylijscy sportowcy, momentalnie podnosiła się wrzawa. Osiągnęła apogeum, gdy na ekranie pojawił się Neymar strzelający gola dla olimpijskiej reprezentacji "Canarinhos". Maracana zadrżała wtedy w posadach! Brazylijczycy mają prawo czuć dumę. To zysk z igrzysk, którego nie da się przeliczyć na reale czy dolary. W końcu dumny naród stać na więcej. My, Polacy, też coś o tym wiemy. Z Rio de Janeiro Mirosław Ząbkiewicz