Dariusz Wołowski, Interia: Niech mi pan opowie o emocjach minionej soboty, kiedy pana ekscentryczny wychowanek leciał po tytuł najstarszego w historii mistrza świata w skokach narciarskich. Jan Szturc (pierwszy trener Piotra Żyły i Adama Małysza): Piotrek nie przestaje mnie zaskakiwać. Logika podpowiadała przecież, że większe szanse w Oberstdorfie będzie miał na dużej niż normalnej skoczni. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie dawałem mu szans na medal. Skoki sprzyjają zaskakującym rozstrzygnięciom, zwłaszcza w przypadku skoczków o tak ogromnej skali talentu. Piotrek ma w nogach petardę, jakiej nie ma nikt na świecie. Długo jego potencjał był uśpiony. Ale ostatnio się zbudził. Jakby dojrzewał do sukcesu. Piotrek nie jest już zawodnikiem, którego przerastają wielkie wyzwania. Kiedy w drugiej serii stawał na szczycie skoczni, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Poczułem, że jest gotowy do skoku po pełną pulę. Żadnego momentu stresu pan nie przeżył? - Oczywiście, że tak. Kluczem jest pozycja dojazdowa i ten ułamek sekundy na progu, w którym skoczek wybija się w powietrze. Gdyby Piotrkowi przed progiem opadło biodro, byłoby pozamiatane. Ale był maksymalnie skoncentrowany, wyszedł w powietrze jak trzeba, a wtedy już w ułamku chwili spłynął na mnie spokój. Piotrek czuje powietrze, w locie radzi sobie nie gorzej niż światowa czołówka. Gdy lądował, rozpierała mnie radość i duma trenera, który patrzy na życiowy sukces swojego wychowanka. Z Piotrkiem łączą mnie lata wspomnień. W 2010 roku został skreślony z kadry A. Rzucił na jakiś czas skoki, ale szybko się stęsknił za nimi. - Kiedy do mnie przyszedł, był nakręcony. Zdał sobie sprawę, że może wszystko stracić. Robił wszystko co kazałem, wykazywał nadzwyczajny entuzjazm do pracy. Trenowaliśmy, jeździliśmy na obozy, zgrupowania, startował w Pucharze Jesieni w Zakopanem. Wykorzystałem jego nadzwyczajny entuzjazm do wyeliminowania "garbika" i "fajeczki" z jego pozycji dojazdowej. Na jakieś półtora roku o tym zapomniał, skakał normalnie, jak Pan Bóg przykazał. Po ośmiu miesiącach pracy przekonał trenera kadry Łukasza Kruczka, by zabrał go na zgrupowanie przed nowym sezonem. Kadra poleciała do Finlandii samolotem, a on wsiadł w samochód z serwismenami i dotarł tam wodą i lądem. Przez Puchar Kontynentalny wrócił do Pucharu Świata. No i odzyskał miejsce w kadrze. A "garbik" i "fajeczka" znowu wróciły. - Piotrek to chłopak uparty. Ma to zalety i wady. Kiedyś, chyba w 2014 roku, odezwał się do mnie Łukasz Kruczek z prośbą, żebym jeszcze raz popracował z Piotrkiem nad pozycją dojazdową. Zadzwoniłem do Adama Małysza i ściągnąłem go na skocznię w Malince. Liczyłem, że autorytet Adama wpłynie na Piotrka. Że razem łatwiej go przekonamy. Ćwiczyliśmy na platformie dojazd do progu. Bardzo długo, cyzelując każdy ruch. Aż się Piotrek zniecierpliwił i mówi, że on wraca do "garbika". Popatrzyliśmy po sobie z Adamem i tylko się uśmiechnęliśmy pod wąsem. Sportowca nie da się zmusić, by robił coś wbrew sobie. Wydawało mi się wtedy, że Piotrek sam powinien się przekonać, że te dziwaczne ruchy na rozbiegu tylko mu szkodzą. Aż w 2016 roku przyszedł Stefan Horngacher i wszelka dyskusja się skończyła. Austriak postawił Żyle ultimatum: "albo skaczesz jak człowiek, albo wylatujesz z drużyny". - Wóz albo przewóz. Horngacher jest dla Piotrka autorytetem. Poza tym Piotrek zrozumiał, że jeśli w wieku 29 lat wyleci z kadry, to już do niej raczej nie wróci. Efekty dojazdu bez "garbika" przyszły niemal natychmiast. Od drugiego miejsca w 65. Turnieju Czterech Skoczni Żyła jest skoczkiem światowej czołówki. Do petardy w nogach doszła odporność psychiczna, czyli umiejętność trzymania nerwów na wodzy na zawodach. Niektórzy osiągają ją jako nastolatkowie, inni są jak wino. Czyli tacy jak Piotrek - im starsi, tym lepsi. Niektórzy kibice odnoszą wrażenie, że Żyła się w ogóle nie stresuje. Przed kamerami wiecznie żartuje, wygłupia się, zgrywa - to jego znak firmowy. - Piotrek poświęcił skokom całe życie. On to kocha. Przeżywa głęboko każdy start. Te wygłupy to sposób na rozładowanie napięcia po skokach. Inaczej by chyba eksplodował. Zawody go nakręcają, trzeba dać upust nadmiarowi energii. Każdy skoczek ma na to inny sposób, Piotrek znalazł taki. Chce, żeby kibice widzieli w nim luzaka i wesołka. Ale gdy znikają kamery staje się normalnym, opanowanym chłopakiem, z którym można poważnie porozmawiać na każdy temat. Choć oczywiście prywatnie też lubi pożartować. Jak będzie w konkursie na dużej skoczni w Oberstdorfie? Sam pan mówił, że powinno być lepiej. Ale lepiej już być nie może. - Niczego nie da się przewidzieć. Na nieprzewidywalność skoków nakłada się nieprzewidywalność Żyły. W teorii powinno być łatwiej. Dla niego im większa skocznia, tym lepiej. Poza tym ma już swój wielki sukces, może teraz skakać na luzie. Napięcie jest mniejsze, ale konkurencja ogromna, nawet bez Graneruda. Na deser w sobotę mamy konkurs drużynowy. W drużynie Żyła wypada zwykle lepiej niż indywidualnie. - Mamy w składzie trzech mistrzów świata: Piotrka, Kamila Stocha i Dawida Kubackiego. Tego o sobie nie może powiedzieć żadna inna drużyna. Teoretycznie szanse są duże. Gwarancji nie ma żadnej. Tak w piątek, jak w sobotę przeżyjemy ogromne emocje. To mamy jak w banku. Chciałbym jeszcze raz pękać z dumy i radości, ale w skokach najważniejsza jest chłodna głowa. Więc się przed czasem nie zapalajmy. Jest pan uważany w Polsce za prekursora skoków narciarskich pań. Nigdy nie miał pan oporów, by pracować z dziewczynami, o innych trenerach tego powiedzieć nie można. - Zabrakło impulsu z PZN w odpowiednim momencie. I świat żeńskich skoków nam odjechał. Płacz nic tu jednak nie pomoże. Trzeba brać się do roboty i gonić. Adam Małysz mówił, że konkurs drużyn mieszanych to szansa na medal olimpijski w Pekinie. Zostało 12 miesięcy, a nasze dziewczyny musiałyby zacząć skakać o 15-20 m dalej niż w Oberstdorfie. Czy to realne, czy nie i tak trzeba próbować. Tak samo z kombinacją norweską. Pracuję z grupą dziewczynek w wieku 4-10 lat, żeby kiedyś mogły odnosić sukcesy. Jeśli to pokochają jak Piotrek skoki. Rozmawiał Dariusz Wołowski