Wtedy jeszcze nie było to takie oczywiste, ale te pięć minut, które upłynęły między najbardziej kontrowersyjnym golem meksykańskiego mundialu w 1986 roku, a najpiękniejszym rajdem przez ponad pół boiska, zakończonym epicką bramką Diego Maradony, skupiły jak w soczewce całą skomplikowaną osobowość argentyńskiego kapitana. Oszusta i geniusza jednocześnie. Wtedy też narodziła się legenda słynnej "ręki Boga", która jest... nie do końca prawdziwa. A nieznane kulisy tego pojedynku - są jeszcze bardziej ciekawe. To był 22 czerwca. Samo południe. Jak się później okazało, trochę symbolicznie, bo w niemożebnym skwarze meksykańskiego stadionu Azteca, podobnie jak na dzikim zachodzie, zasady gry znalazły się w cieniu. Nomen omen. Na oczach ponad 114 580 tysięcy widzów (!), stanęły naprzeciwko siebie dwie drużyny, których narody walczyły chwilę wcześniej w wojnie o Falklandy-Malwiny. Napięcie było ogromne, podtekst ewidentny, nawet jeśli trenerzy i piłkarze zarzekali się, że chodzi tylko o mecz, nic więcej. Dwa gole Maradony - jeden zdobyty ręką, do czego nigdy publicznie się nie przyznał, drugi po najpiękniejszej indywidualnej akcji w historii mistrzostw świata - dopisały scenariusz, którego nikt się nie spodziewał. I mit, który przetrwał - rzekomej "ręki Boga" - z lubością wykorzystywany przez Argentyńczyka przy każdej nadarzającej się okazji. Mówiąc wprost, Maradona przypisał sobie prawa autorskie do tej zgrabnej figury retorycznej, choć historia jest nieco inna. Opisuje ją, tak samo jak wiele innych kulisów związanych z tamtym spotkaniem, Andres Burgo w książce "El Partido" ("Mecz", choć w wolnym przekładzie można przetłumaczyć tytuł jako "Mecz stulecia"), opartej na wielu rozmowach z członkami mistrzowskiej drużyny. Jak więc było naprawdę? Skąd ta "ręka Boga" się wzięła? To nie piłkarz ją wymyślił, ale jeden z dziennikarzy argentyńskich, dociekając, trochę w sposób ironiczny, w jaki sposób mogła paść tak niecodzienna bramka. Jak niewielki Maradona wyskoczył wyżej niż bramkarz Shilton? "Czyżby to była ręka Boga?", miał zapytać dziennikarz. Diego tylko potwierdził, ale autorstwo przypisał sobie. Przy drugim golu nie musiał już nic mówić. Tym razem obraz powiedział za niego. 52 metry biegu z prędkością 14,4 km/h w ciągu 10,6 sekundy, 44 kroki, pięciu okiwanych Anglików i dwóch innych, którzy nie potrafili go dogonić. Tak padła legendarna bramka. I pomyśleć, że do tego rajdu mogłoby w ogóle nie dojść, gdyby sekundę wcześniej tunezyjski sędzia Bennaceur odgwizdał jednak faul Batisty na Hoddle'u. Przejście do historii odbywa się czasami po bardzo cienkiej linie.