W finale Serbowie pokonali Słoweńców 3:1. Najlepiej punktującym zawodnikiem był właśnie Atanasijević, który zapisał na swoim koncie 22 punkty. "To złoto jest dla nas bardzo ważne, bo przed turniejem nikt w nas nie wierzył. Mówiono: "Ok, może zajmiecie 5-6 miejsce". Gdy dostaliśmy się do półfinału, mówili "ok, skończycie na czwartej pozycji". Jestem bardzo szczęśliwy ze zdobycia tego tytułu. Najpierw czeka nas świętowanie, a potem myślenie o styczniowym turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. Uważam, że zasługujemy, by zagrać w Tokio" - podkreślił. To drugi tytuł mistrza Starego Kontynentu tego zespołu. Poprzedni wywalczyli w 2011 roku. Zarówno osiem lat temu, jak i teraz w tej imprezie triumfowały również ich rodaczki. "Historia się więc powtórzyła. Spodziewaliśmy się trudnego meczu. W pierwszym secie zagraliśmy bardzo źle, byliśmy zbyt zdenerwowani. W kolejnych jednak już dyktowaliśmy warunki od pierwszego do ostatniego punktu" - podsumował były zawodnik PGE Skry Bełchatów. Środkowy Sreczko Lisinac przyczyn porażki w pierwszej partii upatrywał bardziej w dobrej postawie przeciwnika. "Mogę powiedzieć, że czuliśmy, iż rywale nie powtórzą tak dobrego całego meczu jak ich półfinał z Polakami. Pierwszego seta zagrali jednak dziś bardzo dobrze. Nie pozwolili nam, byśmy grali swoją siatkówkę i wypracowali kilkupunktową przewagę. My zaczęliśmy się lepiej spisywać od drugiej partii. Lepiej wówczas zagrywaliśmy, oni słabiej przyjmowali i kontrolowaliśmy mecz już do końca. Trudno było nam skończyć trzecią i czwartą odsłonę, bo Słoweńcy to zawodnicy, którzy jak pójdą na zagrywkę i poślą asy albo wybronią kilka piłek, to wracają do gry. Ale udało nam się opanować sytuację" - zaznaczył. Dodatkowym atutem Serbów w finale był trener Slobodan Kovacz, który w latach 2017-18 prowadził Słoweńców i bardzo dobrze znał siatkarzy z tego zespołu. Swoich obecnych podopiecznych przejął zaledwie miesiąc przed ME, zastępując Nikolę Grbicia. "To całkowicie zwariowany trener, podobny do Vitala Heynena. Bardzo kocha siatkówkę. Pracowaliśmy razem wcześniej w Perugii i odnosiliśmy razem sukcesy. To świetny szkoleniowiec, pod względem taktyki jeden z najlepszych na świecie. Ale ważne jest też to, jak rozmawia z zawodnikami, jakie pomysły zaszczepia w ich głowach. Wierzy, że jego zespół jest najlepszy na świecie i takim stara się go uczynić" - komplementował Kovacza Atanasijević. Lisinac z kolei zaznaczył, że zmiana szkoleniowca wprowadziła nową energię do drużyny. "Wszyscy chcieli pokazać, że zasługują na grę i nasz poziom się poprawił" - podkreślił. Serbowie w drodze po tytuł wygrali wszystkie dziewięć spotkań, ale zaliczyli kilka trudnych, pięciosetowych meczów. "Z mojego doświadczenia wynika, że sukcesy - czy to w drużynie narodowej czy w klubie - nie przychodzą łatwo. Niemożliwe, by gładko wygrać taki turniej. Teraz każdy gra w siatkówkę, jedna piłka może zrobić różnicę" - przestrzegał Atanasijević. Zarówno on, jak Lisinac w przeszłości grali w Skrze i przyznali, że dostawali wiele wiadomości ze wsparciem przed finałem od swojego byłego klubu oraz kolegów z drużyny z czasów gry w Bełchatowie. Za Atanasijevica dodatkowo kciuki trzymał Wilfredo Leon. Kubańczyk z polskim paszportem obecnie - tak jak serbski atakujący - jest zawodnikiem Perugii. W styczniu Serbów czeka walka o awans do turnieju olimpijskiego. W Berlinie o bilet do Tokio walczyć będą także m.in. Słoweńcy i Francuzi. "Będzie jeszcze ciężej niż teraz podczas ME. Właściwie to będą igrzyska przed igrzyskami. Dwaj z trzech półfinalistów ME nie pojadą do Tokio. Na pewno system się musi zmienić, żeby więcej zespołów z naszego kontynentu było w turnieju olimpijskim, bo tu gra się najlepszą siatkówkę" - zaznaczył Lisinac. Z Paryża - Agnieszka Niedziałek