Projekt skierowano do prac w komisjach w listopadzie ubiegłego roku i... nagle przepadł. - To decyzja polityczna. Kibice, podobnie jak dopalacze i pedofile, są dyżurnym wrogiem, którego zawsze można trzepnąć w łeb, kiedy trzeba się pochwalić stanowczością - usłyszeliśmy od osoby znającej temat od podszewki. Sami najbardziej zainteresowani zmianami, czyli PZPN i Ekstraklasa, oficjalnie są jak najbardziej na tak. Niedawno nawet przedstawiciele spółki zarządzającej ligą dopytywali się, kiedy zaczną się prace nad nowelą ustawy, bo jeśli nie uda się jej "klepnąć" do końca kadencji parlamentu, to wszystko trafi do śmietnika. - Zmiany w Ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych są konieczne. Musimy ułatwić ludziom wstęp na stadiony, bo dzisiaj trzeba być naprawdę zdeterminowanym, by wybrać się na mecz. Zwłaszcza jeśli weźmiemy po uwagę dostępność innych rozrywek, jak wyjście do kina czy teatru - mówi nam dyrektor logistyki rozgrywek Ekstraklasy, Marcin Stefański. Tyle oficjalnych formułek. Jeśli jednak przyjrzeć się uważniej, to tak naprawdę projekt rządowej noweli nie pasuje nikomu|: ani PZPN-owi, ani Ekstraklasie, ani przede wszystkim kibicom. Nikt jednak nie mówi tego oficjalnie. Znający sprawę pracownicy federacji czy ligowych klubów bez wahania wskazują na jej mankamenty. Nikt jednak nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem. - Jeśli powiem coś pod nazwiskiem o złej pracy policji, to na następny mecz zrobią mi taki sektor buforowy, że klub zarobi dużo mniej na biletach - tłumaczy nam jeden z pracowników bezpieczeństwa na meczach Ekstraklasy. Najważniejszym i bodaj jedynym ułatwieniem ma być zrzucenie z klubów obowiązku przechowywania wizerunków twarzy. To właśnie z tego powodu przez lata, aby wybrać się na stadion, konieczne było wyrobienie karty kibica. Teraz już spora część klubów odeszła od zbędnego plastiku, ale przed wybraniem się po raz pierwszy na mecz swojej ukochanej drużyny trzeba udać się do specjalnie przygotowanego miejsca i dać sobie zrobić zdjęcie. Według propozycji zmian do identyfikacji kibica ma wystarczyć tylko imię, nazwisko oraz PESEL. Mapa preferencji kibiców: A dalej? Dalej jest już tylko coraz gorzej. Trwa spór o definicję, kim tak naprawdę jest organizator imprezy. Według PZPN-u i Ekstraklasy, jest on odpowiedzialny m.in. za to, żeby na stadionie było czysto, żeby nie zawaliła się trybuna, obecni byli strażacy i karetka pogotowia, kibice nie stali w kolejkach, a na trybunach rozłożono maty antypoślizgowe. - Żaden organizator nie może odpowiadać za to, że ktoś komuś zwinie portfel na stadionie albo wniesie sobie setkę wiśniówki. To nie jest odpowiedzialność organizatora, aby nadstawiać karku za to, czy na stadionie, gdzie jest 10 tysięcy kibiców, nie będzie przestępstw czy wykroczeń. Przykład? Jeśli ktoś ukradnie mi portfel w pendolino, to czy szef PKP Intercity powinien iść do paki? - tłumaczy nam pragnący zachować anonimowość przedstawiciel jednego z klubów Ekstraklasy odpowiedzialny za bezpieczeństwo podczas meczu. Co innego twierdzi policja, która, aby mieć czyste ręce, wszystkie sprawy zrzuca na klub. Największym jednak absurdem jest próba określenia, kim są kibice udający się na mecz wyjazdowy swojej drużyny. Otóż według pomysłów ustawodawcy, każdy, kto stawi się na zbiórce, aby w zorganizowanej grupie dopingować swoich pupili, już od tego momentu będzie uważany za uczestnika imprezy masowej. Co za tym idzie? Kary, sankcje i grzywny. Mówiąc ogólnie, to klub lub stowarzyszenie kibiców mają odpowiadać za to, co wydarzy się podczas przejazdu na stadion. - Ten zapis da policji możliwość masowego wlepiania zakazów stadionowych, bo za każde praktycznie wykroczenie będzie można dostać dwuletni szlaban na wyjścia na mecz - tłumaczy nam osoba z jednego ze stowarzyszeń kibiców. Jeśli ten zapis przejdzie, to znikną zorganizowane wyjazdy pociągami czy autokarami. Będziemy mieli po prostu grupy obywateli przemieszczające się po kraju. - Bo po co się narażać? Jeśli w pociągu będę miał racę, może mi grozić do dwóch lat więzienia. Jeśli zostanie ona znaleziona w bagażniku samochodu, którym jadę, nie dostanę nawet mandatu - zauważa nasz rozmówca. To właśnie pirotechnika na stadionach jest bardzo palącym - dosłownie i w przenośni - tematem, ale nie dla osób przygotowujących zmiany w ustawie. - Jak rozmawiam z przedstawicielami innych lig, to zazdroszczą nam takich problemów - mówi Stefański. Efektowne racowiska były przecież przez lata stałym elementem meczów piłkarskich. Fantastycznymi oprawami zachwycali się wszyscy. Potem nagle okazało się, że używanie pirotechniki jest przestępstwem i to nie byle jakim, bo za używanie rac można nawet trafić do więzienia. A jak jest za granicą? Często słychać, że powinniśmy brać przykład z Anglików, którzy wzorowo uporali się z kwestią bezpieczeństwa na stadionach. Są tam surowe kary za wtargnięcie na murawę i przerwanie meczu. A za race? Podczas meczu Anglia - Polska na Wembley, w eliminacjach do mundialu w Brazylii, kibice, którzy odpalali race, byli informowani przez stewardów, że jest to niezgodne z tutejszym prawem. Tymczasem u nas dostaliby horrendalną grzywnę, zakaz stadionowy, a kto wie czy nawet nie karę pozbawienia wolności. No bo u nas kibic w szaliku zmierzający na stadion to już potencjalny przestępca. Podczas jednego z meczów między Lechią a Cracovią przy sektorze gości czuwały prawdziwe dywizje prewencji i helikoptery. Obawiano się, że wraz z "Pasami" na trybunach zjawią się fani Arki i zacznie się zadyma. Tymczasem na wycieczkę do Gdańska zdecydowała się ledwie kilkudziesięcioosobowa grupa, w której główną "siłę" stanowiły kobiety i dzieci. - To tylko jeden z przykładów, ale warto zadać sobie tutaj pytanie, gdzie ci słynni policyjni informatorzy, spottersi i cały system inwigilacji? Przecież ktoś za to powinien odpowiedzieć, a nam jako klubowi psuje to tylko wizerunek, bo sztucznie buduje się atmosferę zagrożenia - dodaje jeden z przedstawicieli klubu Ekstraklasy. Krzysztof Oliwa