Artur Gac, Interia: Jeśli wchodzić do finału to w takim stylu, z drugim czasem, bez oglądania się na rywalki. Justyna Święty-Ersetic: - Nawet nie przypuszczał, że dwie Polski będą mogły znaleźć się w finale. Obstawiałam, że być może którejś z nas to się uda, a tymczasem razem z Igą tworzymy wspaniałą historię. Na tym dystansie nigdy nie było żadnej Polski w finale mistrzostw świata, a tu od razu są dwie. Myślę, że to też doda nam skrzydeł, mimo że przed nami jeszcze parę biegów. Sądzę, że dzięki temu dostaniemy kopa w walce do ostatniego dnia mistrzostw. Przyznała pani, że zaraz po półfinale troszeczkę sobie popłakała. Teraz łez wprawdzie nie widzę, ale oczy dalej są trochę zaszklone. - Tak, nie ukrywam, że jestem naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwa. Dwa lata temu, podczas MŚ w Londynie, też byłam w bardzo dobrej dyspozycji, niestety tam los spłatał mi małego psikusa, bo doznałam kontuzji. Wtedy był to dla mnie ciężki okres, trudno było mi to zaakceptować, że nie będę mogła powalczyć na MŚ. Teraz czułam się rewelacyjnie, z dnia na dzień byłam przekonana, że mogę nawiązać walkę. Oczywiście nie było pewności, że znajdę się w finale, ale wiedziałam, że jest to bardzo realne. Spełniłam swoje kolejne marzenie, ale nie postawiłam kropki nad "i". Jeszcze mocno powalczę w finale. Na mecie aż widoczne było pani niedowierzanie, że jest bardzo wysokie drugie miejsce, a tym samym pewnie zdobyty awans z "dużym Q". - Rzeczywiście, było troszkę zdziwienia. Wprawdzie wiedziałam, że mogę wejść z drugiej pozycji, ale nie przypuszczałam, że przyjdzie mi to na tyle łatwo. Myślałam, że na ostatnią prostą będę wychodziła któraś z rzędu, ale udało się na drugiej pozycji i właśnie wtedy byłam w ogromnym szoku. Nie wiedziałam, czy to ja zaczęłam za mocno i za chwilę nie będzie "odcięcia" a w efekcie zabraknie mi na końcówce. Z drugiej strony czułam się na tyle mocno, że w przypadku ataku którejś z dziewczyn, byłabym w stanie go odeprzeć. W końcu swoją ciężko pracą wywalczyłam to, czego tak bardzo pragnęłam. Ten sezon był dla mnie wyboisty. Forma nie była stabilna, ale tu gdzie powinnam ją mieć, tu jest. Z jakimi nadziejami przystąpi pani do finału. Oczywiście wszyscy pragniemy choćby otarcia się o podium, ale patrząc realnie walka o które lokaty będzie tym, co dałoby pani pełnię satysfakcji? - Na tę chwilę naprawdę nie wiem. Oczywiście chciałabym powalczyć o medal, ale jestem realistką i wiem, że będzie to piekielnie trudne. Na medal trzeba biegać poniżej granicy 50 sekund, no a ja jeszcze tyle nie biegam. Być może kiedyś, w przyszłości, dlatego myślę, że każda pozycja wyżej i dobry rezultat, a być może uda mi się zakręcić wokół rekordu życiowego, będą mnie cieszyć. Poza tym też nie wiem do końca, jak mój organizm zareaguje na tyle mocnych biegów, bo te mistrzostwa zaczęłam z wysokiego pułapu, biegnąc rewelacyjnie w sztafecie mieszanej. Ze swojej strony mogę zapewnić, że na pewno pobiegnę va banque, a na co to wystarczy, dopiero zobaczymy. Już pewnie jest zmęczenie plus niemałe emocje, zapewne też od tego, że wspólnie z koleżanką już dokonałyście historycznego wyniku. Takich myśli pewnie całkiem nie da się odseparować. Słowem przed finałem z wieloma rzeczami trzeba dać sobie radę. - Aż mam ciarki z tych emocji. Naprawdę jest to dla mnie coś pięknego. Rok temu zostałam mistrzynią Europy, a teraz jestem finalistką mistrzostw świata. Tak naprawdę pracowałam na to wiele ładnych lat, zresztą nie tylko ja, ale także mój trener oraz cały sztab szkoleniowy i medyczny. Cieszę się, że w końcu tworzymy taką historię i mam nadzieję, że jest to taki mały przystanek przed tym, co być może będzie się dziać za rok na igrzyskach olimpijskich w Tokio. A póki co, przed finałem, mam nadzieję, że moja współlokatorka Małgorzata Hołub-Kowalik, celowo akcentuję Kowalik, żeby nie było, bo ostatnio dostałam mały ochrzan, że prawidłowo nie powiedziałam pełnego nazwiska, czymś mnie zajmie i miło spędzimy czas. A dzięki temu w czwartek jak najbardziej świeża i z pozytywnym nastawieniem przystąpię do walki. Rozmawiał Artur Gac, Doha