Artur Gac, Interia: Jakie to uczucie przejść do historii na MŚ, jako że dotąd żadna Polka nigdy nie biegała w finale MŚ na tym dystansie? Iga Baumgart-Witan: - Jestem przeszczęśliwa, że w ogóle jestem w finale. Jak zobaczyłam drugi bieg półfinałowy, jaki jest mocny, prawie o sekundę szybciej od mojego, to nie wierzyłam, że moje 51,02 wystarczy. Jednak później ten trzeci bieg okazał się wolniejszy i już jestem ósmą zawodniczką świata, obojętne co się wydarzy. To jest mega szczęście, ale oczywiście będę walczyła o każdy centymetr i każdą setną, żeby być jeszcze wyżej. Trener Aleksander Matusiński mówił nam już w Doha, przed waszymi startami, że kiedyś musi być ten pierwszy raz, na wszystko w końcu przychodzi pora. I miał rację. - No tak, już złamałyśmy jakąś granicę. Już stworzyłyśmy historię. Dzięki temu jesteśmy bardzo szczęśliwe i na pewno w finale damy z siebie bardzo dużo. Realistycznie patrzę, że nasze wyniki raczej nie wystarczą na medal, ale my się nie poddajemy i będziemy walczyć o możliwie najwyższy cel. W finale będzie pani walczyć o zejście poniżej granicy 51 s? - Liczę na to, że w finale zdarzy się tak, że będzie chociaż 50,99 i wtedy inaczej będzie się na to patrzyło. Jednak tu w grę wchodzą takie niuanse... To bieg turniejowy, a mój już czwarty start. Nie znam możliwości swojego organizmu w takich szybkich biegach. Mam nadzieję, że moje ciało temu podoła. Stres w pani przypadku jest nieodzowny? - Jestem z tych osób, które bardzo się stresują, więc śmieję się, że aby nic złego się nie wydarzyło, to zakładam pampersa. Oczywiście w cudzysłowie. Niemniej mimo tego stresu poradziłam sobie, można powiedzieć, koncertowo. Z bliska obserwujemy bliskość relacji pani z mamą. Pani rodzicielka w pewnej chwili stanęła w progu strefy wywiadów i krzyknęła: "córcia, kocham cię", na co pani odpowiedziała tym samym. - To nie tylko moja mama, ale także trenerka, dlatego bardzo wiele jej zawdzięczam. Wiadomo, że się kochamy, bo jesteśmy najbliższą rodziną i obojętne, czy byłabym pierwsza, czy ostatnia, to mama zawsze będzie mnie wspierać. Cokolwiek wydarzy się w finale, to pani - choć wiadomo, że przed wami jeszcze sztafeta - będzie co najmniej zadowolona oceniając swoją rywalizację indywidualną? - Tak, teraz może być tylko lepiej. Bo obojętne, co się wydarzy, czy pobiegnę 50 s, czy dwie więcej, to jestem finalistką mistrzostw świata. Odnośnie medali, to tak jak już mówiłam, jest mało prawdopodobne, że się uda, ale i tak będę mocno walczyła. A z tyłu głowy mamy już eliminacje i finał sztafety, więc parę biegów jeszcze nas czeka. Intensywność startów już czuje pani w nogach? - Nie, nie! To znaczy na razie nawet nie chcę o tym myśleć. Będę myślała po biegu, czy "weszło" mi, czy nie, a na razie z dnia na dzień koncentruję się na tym, co mam do wykonania. Generalnie staram się nie myśleć o tym, czy bolą mnie nogi, żeby z umysłu nie przeszło na ciało. Rozmawiał Artur Gac, Doha