Wyjazd do San Marino był dla reprezentacji Polski egzaminem "ZZZ". Polacy mieli w Serravalle zagrać, zwyciężyć i zapomnieć. Bo nawet najbardziej życzliwe, pełne kurtuazji słowa o rywalach z południa nie zmieniały faktu, że piłkarze Franco Varrelli to półamatorzy, którzy w rankingu FIFA zajmowali dopiero 209, przedostatnie miejsce. I o ile w meczu z Albanią Polacy długo nie potrafili przejąć kontroli nad spotkaniem, o tyle w niedzielę od początku do końca byli drużyną dużo lepszą. Jednak po tym, jak "zwyciężyliśmy" 7-1, czas na... "zapomnienie". Bo za rogiem czeka już Anglia. Dobre decyzje Sousy W spotkaniu z Albanią Sousa nie dał zadebiutować żadnemu nowemu reprezentantowi. Mecz z ławki rezerwowych obejrzeli wtedy Jakub Kamiński, Bartosz Slisz i Nicola Zalewski. Po zwycięstwie 51-latek niezbyt zmienił swoje nastawienie i w składzie na San Marino znalazł miejsce tylko dla Kamińskiego. W wyjściowej jedenastce pojawili się natomiast Damian Szymański, który bardzo długo nie znajdował uznania w oczach Portugalczyka, a także Tymoteusz Puchacz, Michał Helik, Kamil Piątkowski, Karol Linetty i Karol Świderski. To był więc prawdziwy przegląd rezerwowych. Selekcjoner miał jednak nosa, bo większość zmienników - szczególnie w ataku - zaprezentowała się z dobrej strony. Swoją trzecią bramkę w reprezentacji strzelił Świderski, któremu w 16. minucie asystował aktywny przez godzinę Puchacz. Później Świderski sam zanotował asystę, sprytnie dogrywając pod nogi Roberta Lewandowskiego. Przy pierwszym golu "Lewego" swój udział miał natomiast Linetty. Na dużo ciepłych słów zasłużył także Jakub Moder, którego precyzyjnie podania trzykrotnie zainicjowały akcje, które kończyły się bramkami. To właśnie Moder, a także Puchacz i Linetty, najmocniej popracowali na to, aby w nadchodzącym meczu z Anglią zagrać od początku. Patent Lewandowskiego Dość dużą niespodzianką była obecność w podstawowym składzie Lewandowskiego, dla którego była to podróż sentymentalna. Trzynaście lat temu to właśnie w San Marino 33-latek zadebiutował w reprezentacji Polski (kiedy ta walczyła o awans na mistrzostwa świata), a także zdobył swoją pierwszą bramkę w kadrze. Napastnik strzelił gola również w spotkaniu w Kielcach, kilka miesięcy po debiucie (w historycznym dla Polaków meczu wygranym aż 10:0), a także w 2013 roku w Warszawie, kiedy w kolejnych eliminacjach do mundialu dwukrotnie wykorzystał rzuty karne. I tym razem tradycji stało się zadość. To właśnie snajper Bayerniu Monachium jako pierwszy pokonał Elię Benedettiniego. W 5. minucie wykorzystał podanie Linettego, który przechytrzył wybiegającą obronę gospodarzy. Lewandowski snajperskim nosem wykazał się także kwadrans później, gdy dokładne podanie sprezentował kapitanowi kadry Świderski. Chociaż hat-tricka nie udało mu się zdobyć, to pod koniec pierwszej połowy dodatkowo zanotował asystę przy golu Linettego. I po 45 minutach usiadł na ławce, mogąc powiedzieć, że melduje wykonanie zadania. Fatalny błąd Piątkowskiego W pierwszej połowie Polacy grali bardzo dobrze. Spokojnie utrzymywali się przy piłce, skutecznie zatrzymywali ofensywne zakusy gospodarzy, nieźle odnajdywali się w grze na małej przestrzeni i kilkukrotnie penetrowali okolice pola karnego rywali dokładnymi podaniami. W przerwie Sousa zdecydował się więc na kilka zmian, na boisko wpuszczając Łukasza Skorupskiego i Adama Buksę, a także dwóch debiutantów: Bartosza Slisza (w 45. minucie) oraz Nicolę Zalewskiego (w 66. minucie). Jednak za pierwsze minuty drugiej połowy Polakom należy się porządna reprymenda. Najpierw fatalne podanie do Helika zanotował Piątkowski, który asystował... Nicoli Nanniemu. Trafienie 21-latka było pierwszym golem San Marino w tych eliminacjach. Chwilę później strzał na bramkę Skorupskiego, który w przerwie zmienił Wojciecha Szczęsnego, oddał Adolfo Hirsch, ale tym razem "Skorup" złapał piłkę. Polacy potrzebowali kilku kolejnych minut, aby odzyskać pełną kontrolę. Adam Buksa Show W ostatnich dwóch kwadransach Polakom brakowało nieco determinacji do zdobycia kolejnych bramek. Co prawda w 67. minucie do siatki trafił Buksa, któremu na głowę dograł Helik, a Zalewski był o centymetry od wywalczenia rzutu karnego, ale stuprocentowych sytuacji piłkarze Sousy sobie nie stwarzali. Jako że aktywność gospodarzy pod naszą bramką także była zerowa, to końcówka spotkania upływała w sennej atmosferze. I być może ta senna atmosfera w końcu uśpiła gospodarzy, bo w doliczonym czasie gry dwie kolejne bramki zdobył Buksa: najpierw po podaniu Piątkowskiego, a następnie - Zalewskiego. Snajper zdobył hat-tricka i tym samym w klasyfikacji niedzielnego spotkania wyprzedził Lewandowskiego. Teraz o meczu z San Marino można więc zapomnieć i zastanowić się, czy aby nie ten duet zagra na PGE Narodowym przeciwko Anglii. Sebastian Staszewski, Interia