Bill Shankly byłby dumny z Polaków. Legendarny bon mot menedżera Liverpoolu o tym, że futbol jest sprawą daleko ważniejszą od życia i śmierci, znalazł w piątek potwierdzenie w 40-milionowym kraju w centrum Europy. Nie ma innego państwa na ziemi, w którym wybory prezesa piłkarskiej federacji zajmowałyby tak eksponowane miejsce w mediach. W tej niezwykle palącej sprawie głos zabrał nawet premier. Powodów jest kilka: przez lata wojen futbolowych przeciętny Polak doszedł do wniosku, że PZPN stanowi obraz narodowych wad i patologii w pigułce. Popierany przez FIFA i UEFA związek piłkarski to swego rodzaju państwo w państwie, gdzie na prawo, porządek i przyzwoitość nie ma miejsca, a futbolowi baronowie walczą niczym bestie. Polska piłka jest alegorią Ojczyzny wiecznie okradanej, wykorzystywanej i poniżanej przez ludzi rodem z piekła. Tak urósł, ugruntował się kolejny narodowy mit i zawładnął naszymi umysłami. Nieodłączną cechą mitu jest jednak niespodziewany happy end. W piątek czekał na niego cały naród. I cud się stał. Rycerz bez skazy, zajechał na białym koniu, by zrobić w piekle porządek. W nocy z piątku na sobotę 40 mln ludzi z uśmiechem poszło spać. Moja ironia służy wyłącznie próbie obnażenia stereotypów, narosłych wokół futbolowej strawy Polaków. Sam ucieszyłem się z wyboru Zbigniewa Bońka, bo budził moją największą nadzieję z piątki kandydatów. Boniek wygrywać umie, co potwierdził wczoraj zapraszając do współpracy Romana Koseckiego i Marka Koźmińskiego. Patronujący Koseckiemu Cezary Kucharski atakował kandydaturę Bońka zaciekle, tym większe uznanie dla zwycięzcy potrafiącego wznieść się ponad antypatie. Jestem jednak daleki od robienia z Bońka cudotwórcy, którego sam wybór na prezesa jest wielkim zwycięstwem polskiej piłki. Dla jego własnego dobra. Już Franciszek Smuda był selekcjonerem z woli ludu, lud szybko odmówił mu potem wsparcia. Oklaski dla Bońka będą więc miały sens dopiero za cztery lata. Rozumiem wiarę kibica w wielkiego, romantycznego bohatera zdolnego walczyć ze złem w pojedynkę. Lubimy łzawe historie rodem z telenowel dzielące świat w prosty sposób na podłych i wspaniałomyślnych. Niedopuszczalne i szkodliwe wydaje mi się przenoszenie tak naiwnego i schematycznego myślenia na rzeczywistość. Boniek nie jest wyłącznie tym legendarnym piłkarzem, który po tragedii na Heysel wsiadał do samolotu wiozącego go do Tirany na mecz reprezentacji Polski. To człowiek z krwi i kości, od lat działa już naszej piłce, jako wiceprezes PZPN, właściciel Widzewa, czy biznesmen, co nie skutkowało dotąd niczym rewolucyjnym. Trudno uznać go za bohatera bezwzględnie zwalczającego pezetpeerowskie patologie, raczej uczył się z nimi żyć. Okazał się też fatalnym selekcjonerem drużyny narodowej, a poza tym zabrakło mu wyczucia przed Euro 2012, gdy długo popierał kandydaturę Italii. Przypominam o tym nie dlatego, by dowieść, że będzie prezesem równie złym, jak jego poprzednik, także wybitny futbolista. Oczekiwanie cudów od jednej osoby jest jednak nierozsądne i nie fair w każdej dziedzinie. Polska piłka bezwzględnie wymaga rewolucyjnych zmian, nie można wszystkim obciążyć pojedynczego człowieka. Dać mu robotę ponad siły, by w razie, gdy nie udźwignie, wysmagać batem i skazać na potępienie Kondycja polskiej piłki to coś znacznie bardziej złożonego niż narodowy spektakl pod tytułem: "wybory w PZPN". Kibic się uśmiał, nasycił absurdem wiejącym z każdego kąta sali obrad, a na koniec ucieszył szczęśliwym finałem i poszedł spać w przekonaniu, że obudzi się w innej rzeczywistości. PZPN można traktować, jak pozostałość z poprzedniej epoki, ale takich skamielin jest dookoła więcej. Czy mamy tylu Bońków, by rozwiązali wszystkie problemy? Jak przekonuje dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski, tragedia polskiego sportu zaczyna się wtedy, gdy rodzic bez uzasadnienia, lekką ręką podpisuje dziecku zwolnienie z wuefu. Kompetencje prezesa PZPN nie sięgają aż tak głęboko, żeby i to zmienił. Po prezesurze Bońka oczekuję wiele. Ale cudów nie żądam. To będzie ciężki bój z oporną materią, która przetrwała już wielu ludzi, nawet tak uczciwych jak Pan Kazimierz Górski. Jeśli ktoś miał ochotę zaśpiewać w piątek: "już za cztery lata Polska będzie mistrzem świata", niech przyłoży coś zimnego do skroni. Śledząc w mediach takie spektakle jak ten z piątkowych wyborów w PZPN, mam wątpliwości, czy futbol jest faktycznie tak ważny dla Polaka, czy to wciąż tylko rodzaj kaprysu? Dariusz Wołowski Dyskutuj z autorem na jego blogu