Etap z Leska do Sanoka był kolejnym bardzo wymagającym odcinkiem podczas tegorocznego Tour de Pologne. Nie brakowało ciężkich podjazdów podjazdów, ale i niezwykle wymagających technicznych zjazdów, szczególnie po ostatniej niekategoryzowanej wspinaczce w Tyrawie Wołowskiej na Słonne. Przemysław Niemiec, odpowiadający za planowanie i przygotowanie trasy na naszym narodowym tourze, zaserwował uczestnikom kawał ścigania. Do którego należało się dobrze przygotować. Już zresztą w Przemyślu, gdzie kolarze finiszowali na Kopcu Tatarskim, to przygotowanie było kluczem do wygranej. Zwycięzca trzeciego etapu Sergio Higuita podkreślał zresztą, że na zebranie zespołu bardzo dokładnie omówili końcowy podjazd, co znacznie ułatwiło mu walkę o zwycięstwo. Z kolei Richard Carapaz i Jakub Kaczmarek szczerze przyznawali, że ta wspinaczka ich zaskoczyła i nie potrafili odpowiednio rozłożyć sił. O ile w przypadku mistrza olimpijskiego z Ekwadoru to pewnie nie szokuje, biorąc pod uwagę, że Tour de Pologne nie jest dla niego najważniejszą imprezą w całym sezonie, o tyle w przypadku jadącego w barwach reprezentacji Polski Kaczmarek powinien o takie detale zadbać. Bo gdzie ma szukać przewagi, jeśli nie na swoim macierzystym wyścigu? Organizatorzy zapraszają naszą reprezentację, dają polskim kolarzom szansę się pokazać. A czy ci robią wszystko, by tę szansę wykorzystać? Czytaj także: "Przeceniłem swoje siły na ostatnim podjeździe" Zupełnie inaczej do prawy podszedł wracający do ścigania po wielu perypetiach Kamil Małecki. Mimo początkowych trudności udało mu się zabrać w ucieczkę dnia, wygrał trzy górskie premie i w pełni zasłużenie założył na mecie koszulką dla najlepszego górala. I na pewno to nie było jego ostatnie słowo. Choć czwarty etap nie przyniósł zmian w czołówce klasyfikacji generalnej, to jednak fani Sergio Higuity są mocno zmartwieni, bo kieszonkowy Kolumbijczyk przyjechał na metę mocno obolały i widać było, że przeszła mu ochota do walki. Oby to uczucie szybko minęło, bo jednak szkoda byłoby, gdyby przegrał wyścig przez kraksę. Niestety, w nawiązaniu do jego wczorajszych urodzin, okazało się, że etap z metą w Sanoku to była dla niego "La Tortura". Przynajmniej na końcu. Czytaj także: Solenizant wygrał w Przemyślu Tak się złożyło, że w tegorocznym Tour de Pologne nie brakuje akcentów malarskich. W Lublinie można było podziwiać obrazy Tamary Łempickiej, z kolei jedną z największych atrakcji Sanoka są dzieła Zdzisława Beksińskiego. Twórczość tego niezwykle wszechstronnego człowieka bywa dojmująca, a dla wielu dołująca. On sam jednak mówił, że maluje głównie dlatego, że sprawia mu to przyjemność. Patrząc na cierpienie wypisane na twarzach kolarzy, którzy pokonywali kolejne podjazdy, mając jednocześnie świadomość, że każdy z nich naprawdę kocha ten sport, można znaleźć pewne odniesienia. Z kolei w zajeździe w miejscowości Łukowe, gdzie nocowali dziennikarze i część ekip, w głównej sali była replika obrazu "Kozacy piszą list do sułtana". Jeśli ktoś zna treść owego listu, z pewnością kojarzy również fragment o "zgniataniu jeża", którego sułtan, zdaniem autorów pisma, nie potrafił. Na dzisiejszym etapie Pascal Ackermann pokazał, że on jest tak mocny, że chyba dałby radę.