Tuż przed metą piątego etapu Tour de Pologne, na jednym z rzeszowskich zakrętów, miała miejsce kraksa, w której leżało kilku zawodników. Co więcej, ich upadek podzielił cały peleton i o etapową wygraną walczyło tylko kilku kolarzy. Jednak zdaniem Tomasza Marczyńskiego nie jest to wynik nerwowości czy też złej organizacji. - Myślę, że nie ma tutaj mowy o nerwowości. Moim zdaniem w tym roku na Tour de Pologne mamy bardzo mało kraks. Trzecia, w samej końcówce. W trakcie etapów tych kraks nie ma prawie wcale. Jak na pięć etapów to niewiele. Na jednym etapie Tour de France czasem mamy po pięć kraks, tak że myślę, że jest w miarę bezpiecznie - powiedział były znakomity kolarz. Czytaj także: Kraksa w Rzeszowie, Bauhaus najlepszy na piątym etapie Pytany o sportową stronę wyścigu stwierdził, że sprawa końcowego triumfu cały czas jest otwarta i nawet zawodnicy spoza ścisłej czołówki, przy dobrej jeździe podczas "czasówki" z metą na Rusińskim Wierchu, wciąż mogą wygrać cały wyścig. - Sporo zawodników cały czas ma szansę na wygranie całego wyścigu. Mówimy nawet nie o pierwszej "10", ale i nawet kolarzach z dalszych pozycji, którzy mają niewielką stratę i wciąż zachowują szanse na zwycięstwo. Na pewno do samego końca będzie emocjonująco, a wyścig rozstrzygnie się na sekundy - ocenił w rozmowie z Interią. W tym roku Marczyński na Tour de Pologne pojawił się w zupełnie innej roli. Zamiast na rowerze, trasę pokonuje motorem, prowadząc rozmowy z dyrektorami sportowymi i nadając meldunki wprost z szosy. Mimo to, jak przyznał, emocje nadal są bardzo duże. - Na pewno się mniej męczę, to jeden duży plus - powiedział z uśmiechem popularny "Maniek". - To zupełnie inne perspektywa, ale emocje wciąż te same. Można zobaczyć znajome twarze, ludzi, z którymi pracowałeś przez ostatnie lata. To świetnie doświadczenie - dodał.