Start do piątego etapu Tour de Pologne w Łańcucie to z całą pewnością jedno z najbardziej malowniczych miejsc na trasie całego wyścigu. Kolarze ruszali praktycznie spod tamtejszego zamku, otoczonego Ogrodem Różanym. I chociaż nieodżałowany Ryszard Szurkowski powiedział kiedyś, że ze wszystkich swoich startów najbardziej zapamiętał przednie koło, to jednak tym razem zawodnicy, a może bardziej członkowie ekip, zachowają w pamięci coś więcej. Wyścigi kolarskie od dawna wykorzystywane są do promowania goszczących je regionów. Czasem jest skuteczne, czasem nie. W tym wypadku zdecydowanie jest. Do zarzutów o brak przygotowania w reprezentacji Polski, które pojawiły się po tym, jak Jakub Kaczmarek przyznał, że finisz w Przemyślu go zaskoczył, w żartobliwy sposób odniósł się jego kolega z reprezentacji Patryk Stosz mówiąc, że chyba Kaczmarek nie przeczytał książki wyścigu. Naszym zawodnikom nie tylko nie brakuje ambicji, ale jak widać również poczucia humoru. Stosz zresztą całkiem realnie może myśleć o tym, by dowieźć koszulkę najaktywniejszego do mety w Krakowie. Ba, właściwie jest już tego pewny, wystarczy że ukończy wyścig, bo już nikt z jadących w naszym narodowym tourze nie może mu zagrozić. A to wiąże się też z całkiem solidną gratyfikacją finansową, wynoszącą 2570 euro plus pieniądze za wygrane lotnie finisze, których Polak już kilka nazbierał. Zresztą, gdzie mają pokazywać się nasi zawodnicy, jeśli nie u siebie? Dla każdego z członków naszej kadry Tour de Pologne to okno wystawowe i szansa na kontrakt w lepszym zespole. Przed tegoroczną edycją część osób ze środowiska twierdziło, że to może być najsłabszy występ "Biało-Czerwonych" od lat. Chyba pora tę tezę zweryfikować. Negatywnie. Czytaj także: Fatalna kraksa zagrażała jego życiu. Wrócił na Tour de Pologne O wygraną Polacy jednak nie walczyli, bo tuż po kraksie nieco zgubił się Stanisław Aniołkowski, który co prawda nie leżał, ale stracił kontakt z czołówką. Wygrał Phil Bauhaus, który mocno obruszył się, kiedy w strefie wywiadów zasugerowano, że szczęście mu sprzyjało, bo kilku konkurentów, w tym wczorajszy zwycięzca Pascal Ackermann, wywróciło się na 800 metrów przed metą. Niemiecki sprinter stwierdził, że to nie szczęście, a mocne nogi, decydują o wygranej. I trudno się z nim nie zgodzić. Choć akurat kilku sprinterów, którzy się wyłożyli na tym pechowym zakręcie, mogłoby taką próbę podjąć. Z ulgą mógł za to odetchnąć Sergio Higuita, który nie dość, że szybko się zregenerował, to dziś zdołał uniknąć kraksy, której od wczoraj wyraźnie się obawiał. Być może dziś wieczorem z Shakiry przerzuci się na Roberta Gawlińkiego i zanuci sobie "Nie stało się nic". Przed zawodnikami decydujący, jak się wydaje, etap jazdy indywidualnej na czas. Odcinek z metą na Rusińskim Wierchu to wyzwanie sportowe, ale i techniczne, bo odpowiedni dobór sprzętu może być jednym z kluczowych elementów, decydujących o zwycięstwie. Trochę jak w rywalizacji o względy pięknej kobiety. Nie tylko mięśnie zdecydują.