- Jestem bardzo szczęśliwy, bo cały wyścig przebiegł tak, jak planowaliśmy. Mieliśmy fantastyczne sprinterskie finisze, kapitalne zakończenie w Krakowie. Na tych etapach górskich, w Przemyślu, w Lesku, widzieliśmy piękną walkę, no i oczywiście "czasówka", która rozwiązała całą klasyfikacje generalną - podsumował Tour de Pologne 2022 Czesław Lang. Po raz kolejny zwycięzcą wyścigu został młody zawodnik, który cały czas jest na początku swojej kariery. Zdaniem Langa będzie to wielka gwiazda w peletonie i kolejna, która pokazała się w naszym kraju. - Będę do znudzenia powtarzał, że Tour de Pologne odkrywa gwiazdy. I uważam, że Ethan Hayter to właśnie taka przyszła gwiazda peletonu, która będzie błyszczeć na Wielkich Tourach i wygrywać wiele wyścigów. Pokazał tutaj wielką klasę i determinację - ocenił były znakomity kolarz. Choć tym razem Polacy byli daleko w klasyfikacji generalnej, to Czesław Lang docenił, że Patryk Stosz Kamil Małecki walczyli w poszczególnych klasyfikacjach, a ten pierwszy z nich wywalczył koszulkę najaktywniejszego kolarza całej imprezy. Choć jak wszyscy nieco ubolewał, że nie mieliśmy zawodnika, który mógłby powalczyć w "generalce". Lang odpierał zarzuty, że w tegorocznej edycji zabrakło typowo górskich etapów. - Uważam, że Przemyśl to typowo górski etap z piękną metą. Tak sama mała pętla bieszczadzka to górski etap, a nawet odcinek do Rzeszowa. To w ogóle był chyba najtrudniejszy etap, ale w mojej ocenie peleton już nie bardzo chciał się ścigać, bo czaili się na "czasówkę". Gdyby tam poszedł "ogień" od startu, to uwierzcie mi, przyjechałyby na metę grupki liczące po 10 kolarzy. Tam było gdzie rozerwać peleton - analizował. - Ściganie robią kolarze, a nie teren. Takie tereny, jakie my mamy, zachęcają do ucieczek. Uważam, że Tour de Pologne ma swój charakter. Nie znajdziemy tutaj "gór do nieba", ale mamy teren interwałowy, wymagający, ze ściankami - dodawał. Za rok 80. Tour de Pologne i 30. od kiedy dyrektorem wyścigu został Czesław Lang. Ten podwójny jubileusz z pewnością będzie szczególny, choć mimo próśb, wicemistrz olimpijski nie chciał ani trochę uchylić rąbka tajemnicy w kwestii trasy. - Nie zdradzę Wam nic! Mamy już trzy etapy w głowie, ale nie powiem nic. To musi być niespodzianka. Prace już trwają. Za nami pierwsze spotkania - droczył się Lang. Nasz były znakomity zawodnik przyznawał jednak, że to wszystko kosztuje wiele pracy i nie zawsze jest w pełni zależne od planów organizatorów. Czytaj także: Polka apeluje do Czesława Langa o wznowienie kobiecego TdP - Mamy siedem etapów. Średnia nie może wynosić więcej niż 180 kilometrów. Ograniczeniom podlegają też transfery pomiędzy etapami. Nie można wozić tych zawodników po całej Polsce, przepisy na to nie pozwalają. Dlatego nie jest łatwo złożyć etap. A w całym wyścigu muszą być etapy płaskie, muszą być góry, może też jakaś "czasówka". Do tego nie zawsze jest tak, że miasto, które sobie wymyślisz, jest zainteresowane. Zobaczcie, są takie miejsce, nie chcę tutaj pokazywać palcem, gdzie staramy się zrobić etap, ale oni nie chcą. I może byłyby piękne góry, cudowne widoki, ale nie wszędzie da się to zrobić, bo nie ma partnera po drugiej stronie. To wymagająca układanka, żeby wszystko zagrało - opisywał Czesław Lang. Dyrektor wyścigu zdradził za to, że podczas tegorocznej edycji nie brakowało stresujących sytuacji. Mieliśmy trudności związane z wojną na Ukrainie przy etapie do Rzeszowa. Nie było wiadomo, czy samoloty mogą latać, bo bomba wybuchał niedaleko granicy. Gdyby to miało miejsce podczas etapu do Przemyśla, nie mielibyśmy transmisji telewizyjnej. Nerwowo było także na ostatnim etapie ze startem w Skawinie. - Ekipy wyjechały z okolic Nowego Targu i Zakopanego. Do startu była godzina, a ja dostaję informację, że mają jeszcze 60 kilometrów do pokonania, bo stoją w korkach. Musiałem prosić policję, żeby spróbowała ich jakoś przeprowadzić. Tylko ta współpraca z policją doprowadziła do tego, że etap nie był opóźniony o godzinę - przyznał Czesław Lang. Nie mogło zabraknąć pytania o brak Michała Kwiatkowskiego, który w ostatniej chwili wycofał się z imprezy. Lang przyznał jednak, że nie był zaskoczony, ani też nie miał za złe kolarzowi Ineos-Grenadiers, że ostatecznie nie pojawił się na starcie. - Biedak miał wypadek, mocno się potłukł. To nie jest tak, że wybrał inny start. Wiadomo, zawodnik to nie jest maszyna. Miał pecha, nie pojechał w Tour de France, teraz znów coś się stało, nawet do końca nie chce mówić, z czym ma problemy. Brakuje go nam, bo go kochamy, bo go uwielbiamy, ale nie możemy wymagać od niego startów, gdy mamy problemy ze zdrowiem - stwierdził dyrektor Tour de Pologne.