Australijczyk Jarrad Drizners w tym sezonie rozpoczął swoją zawodową karierę. W barwach ekipy Lotto Soudal wystartował w wyścigu UAE Tour. Jedna z pierwszych dużych imprez w jakich wziął udział okazała się jednak dla niego tragiczna w skutkach. 23-latek brał udział w kraksie, w której poważnie uszkodził swoją wątrobę. Przez moment zagrożone było jego życie. Jego rekonwalescencja również nie przebiegała tak, jak powinna, bo po kilku tygodniach po wypadku potrzebna była kolejna operacja. W sumie przez dwa miesiące nie mógł trenować na rowerze i jego kariera, która dopiero się rozpoczęła, została poważnie zahamowana. Czytaj także: Pierwsza kobieta w peletonie w takiej roli Jednak ambitny Australijczyk nie zamierzał się poddawać i jak tylko dostał taką możliwość, wziął się do poważnego treningu. I efekty przyszły nadspodziewanie szybko, bo pół roku po fatalnej kraksie wrócił do startów na poziomie World Tour. Stanął na starcie 1. etapu Tour de Pologne w Kielcach i stara się wspierać swoich kolegów w naszym narodowym tourze. - Po tak długiej nieobecności trzeba się znów do wszystkiego przyzwyczaić. Jednak to wspaniale wrócić do tego środowiska - mówił kolarz w rozmowie z "Cyclingnews". - Pierwsze dwa etapy pomogły mi wprowadzić się do peletonu. Już trzy miesiące trenowałem na pełnych obrotach, miałem sporo czasu na przygotowanie. To była długa droga do powrotu, ale czuję się naprawdę dobrze - dodawał. Na ostatnim etapie Drizner zdecydował się na brawurowy odjazd, dzięki któremu miał okazję powalczyć o zwycięstwo na premii specjalnej im. Joachima Halupczoka na Bieńkówce. Tam udało mu się wygrać i na podium w Krakowie założył koszulkę w grochy za zwycięstwo w klasyfikacji na najlepszego górala. Jeszcze pół roku temu zagrożone było jego życie. Teraz ma swój moment chwały. I oby czekały na niego kolejne.