Winczura, zawodnik toruńskiego AZS, w narodowej kadrze wioślarskiej pływał w latach 1980-86. W igrzyskach olimpijskich w Los Angeles miał wystąpić w dwójce z Grzegorzem Nowakiem. Jego zdaniem oddanie emocji, które muszą targać polskimi pływakami, którzy nie przez swoje zaniedbanie zostali pozbawieni olimpijskich marzeń, jest niezwykle trudne. Piotr Winczura: Złość, zniechęcenie, żal? Wszystko razem "Zdaję sobie sprawę, co oni muszą czuć. Pamiętam doskonale rok 1984 i to, jak ja się czułem. Czy to złość, zniechęcenie, żal? Chyba wszystko razem. Człowiek poświęcił lata ciężkiej pracy, aby być przynajmniej uczestnikiem igrzysk, a potem to się rozpływa w jednej minucie. Nie jest wcale tak, że najważniejsze jest to, co ci zawodnicy by zdobyli w Tokio. Liczy się to, że złożyli ślubowanie, zostali zakwalifikowani do kadry, podpisali się na olimpijskiej fladze, a teraz co? W trybie pilnym zostali wsadzeni w samolot powrotny, bo Japończycy pod tym względem są bezwzględni: nie masz uprawnień do bycia na igrzyskach, wracasz do kraju. Czy ci zawodnicy będą teraz traktowani jak olimpijczycy, czy też nie?" - zastanawiał się Winczura. Dodał, że zawodnikom na pewno towarzyszy żal, ale w takich momentach nawet nie bardzo jego zdaniem wiadomo do kogo go mieć. "Ja też nie bardzo wiedziałem do kogo mieć żal. Nam w pewnym momencie w 1984 roku tłumaczono, że organizatorzy igrzysk nie są w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa. Do końca jednak nas przekonywano o pomocy Polonii i przekonywano, że pojedziemy. Ostatecznie chyba w Wałczu nam zakomunikowano straszne wieści. Nikt nawet nie miał wówczas odwagi, aby przyznać się do politycznego charakteru tej decyzji. Przecież jasny był motyw odwetu za to, że Amerykanie nie przyjechali cztery lata wcześniej do Moskwy. Mnie w wyniku tej decyzji okradziono, jak się potem okazało, z jedynej szansy wyjazdu na igrzyska w sportowej karierze" - przypomniał. Tokio 2020. "Wina związku jest ewidentna" W jego ocenie teraz brakuje odwagi w podejściu do całej sprawy prezesowi Polskiego Związku Pływackiego Pawłowi Słomińskiemu. "Czytam właśnie jego dzisiejsze oświadczenie. W jego ocenie winni są wszyscy, tylko nie on. Winny jest PKOL, MKOl, światowa federacja pływacka, ale kierowany przez niego związek dochował najwyższych standardów. No bądźmy poważni. W tej sprawie wina PZP jest ewidentna" - ocenił Winczura. Kierownik sekcji wioślarskiej toruńskiego AZS uważa, że wina prezesa, który nie przypilnował zasad i nie dopilnował procedur, jest bezsporna. "Jakieś procedury po stronie związku pływackiego nie zadziałały. Pewnie, że nie da się zrekompensować tego, co się wydarzyło. Coś jednak trzeba zrobić, aby tych młodych ludzi przekonać do dalszego uprawiania sportu. Nie chodzi o to, aby teraz im jakieś pieniądze zapłacić nie wiadomo do końca za co, ale trzeba znaleźć wyjście z klasą z tej sytuacji. Na pewno umywanie rąk i zrzucanie z siebie odpowiedzialności za to, co się stało przez prezesa Słomińskiego nie pomoże w 'wyprostowaniu tej sprawy'" - dodał. Tokio 2020. "Jak tu tłumaczyć, że sport jest sprawiedliwy?" Były wioślarz jest przekonany, że cała sytuacja to tragedia tylko dla pływaków, ale także ich trenerów, rodzin, przyjaciół. "To wszystko jest bardzo trudne, bo żeby być wyczynowym sportowcem trzeba bardzo wiele poświęcić. To są często 300 dni w roku poza domem, brak możliwości zakładania rodzin, itd. I co teraz? Jak tym ludziom wytłumaczyć, że sport jest sprawiedliwy? Jak namówić ich, aby trenowali z myślą o igrzyskach 2024 w Paryżu?" - dywagował. Jemu marzenia zabrała polityka, a jego młodszym kolegom sportowcom błędy proceduralne. "Pływanie, jak i wioślarstwo to niezwykle ciężki, wytrzymałościowy sport. To, co się stało jest dramatem. To na pewno. (...) Ja miałem jeszcze propozycję w 1986, aby dociągnąć do igrzysk w Seulu i powalczyć o kwalifikację na nie. Inaczej potoczyło się jednak życie, musiałem dokonać pewnych wyborów. Z perspektywy czasu nieco żałuję, że wówczas nie podjąłem po raz kolejny rękawicy. Oby tych młodych ludzi udało się jeszcze raz przekonać do sportu, jeszcze raz zapalić w nich olimpijskie nadzieje" - podsumował Winczura.