PAP: Wszystko wskazuje na to, że Anita Włodarczyk, najbardziej utytułowana młociarka w historii, po ponad 10 latach współpracy rozstaje się z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim. To dla pana zaskoczenie? Szymon Ziółkowski: - Od dłuższego czasu słyszałem, że tarcia są, ale takie tarcia są zawsze. Jeżeli spędza się ze sobą tyle czasu w ciągu roku, to dochodzi do różnych sytuacji. Do wszystkich takich informacji nie podchodziłem jednak poważnie i teraz jestem zaskoczony. Zresztą uważam, że nie wiemy wszystkiego o tej sprawie. Obie strony nie mówią prawdy i chodzi o coś więcej niż tylko to, że trener Kaliszewski musiał z powodów osobistych pozostać w USA. Mamy po raz kolejny sytuację, w której różne rzeczy się dzieją, a nikt nie mówi prawdy. Nic dobrego z tego nie wyjdzie. To duży cios dla kariery Włodarczyk, która chciała w Tokio powalczyć o trzeci złoty medal olimpijski i nie wykluczała później zakończenia kariery? - Anita nadal ma wielkie szanse, by wywalczyć złoto w Tokio. Co więcej - uważam, że jest w stanie to zrobić także za cztery lata w Paryżu, jeśli zdrowie jej dopisze, a ona sama nie porzuci sportu. Mogłaby wtedy zakończyć karierę z czterema złotymi medalami igrzysk. Ale trzeba jasno zaznaczyć, że nie będzie to tak łatwe, jak było w Rio de Janeiro, bo tam jej przewaga nad rywalkami była olbrzymia. Anita to jednak bardzo utalentowana zawodniczka, a teraz jeszcze będzie dodatkowo zmotywowana tą całą sytuacją. Zmiana trenera w takich okolicznościach dodatkowo motywuje? - To może zadziałać w dwie strony. Motywacyjnie i demobilizująco. Nie ma jednak dwóch trenerów, którzy pracują w ten sam sposób, więc bodziec treningowy na pewno będzie inny. Może to zadziałać na plus lub na minus. Są zawodnicy przyzwyczajeni do dokładnie takiego samego zestawu ćwiczeń i wtedy inne formy mogą dla nich nie istnieć. Są też tacy, którzy potrzebują co roku wprowadzenia czegoś nowego. Ale zmiana terminu igrzysk spadła Anicie jak gwiazdka z nieba, bo ma teraz czas, żeby wszystko sobie poukładać. Łatwo będzie Anicie znaleźć trenera w Polsce? - Bardzo trudno, bo od lat jest skonfliktowana niemal z całym środowiskiem. Będzie musiała się jednak z tym zmierzyć. Musi w końcu stanąć twarzą w twarz z tym problemem, który sami z trenerem Kaliszewskim wykreowali. Przez 10 lat stworzyli wokół siebie bardzo głęboką fosę, przez którą bardzo mało ludzi przepuszczali. Jeśli jednak w perspektywie jest jeden rok kariery sportowej, to dużego problemu nie ma, bo na rok można zagryźć zęby, żeby zrobić wszystko co trzeba. Cel uświęca środki. Jeśli byłaby dłuższa perspektywa, to trzeba się nad tym poważniej zastanowić, bo szukanie po Tokio nowego szkoleniowca nie będzie miało sensu. Wszystko zatem zależy do planów. Od czego mistrzyni powinna zacząć? - To jest doskonały czas, żeby oczyścić wokół siebie klimat. Przez lata było mnóstwo sytuacji, jak chociażby zakończenie współpracy z Marcinem Rosengartenem czy stworzenie mitu wielkiej przyjaźni z Kamilą Skolimowską, która nigdy nie miała miejsca. To rzeczy, o których należałoby powiedzieć wprost. A pan widziałby się w roli trenera Anity Włodarczyk? - Nie czuję się kompetentny do współpracy z Anitą. Nie jestem trenerem i się na tym nie znam. Zdarzało mi się być konsultantem, ale na co dzień zajmować się szkoleniem to wyjątkowo trudne, a w przypadku Anity wręcz ekstremalne i ja bym się czegoś takiego nie podjął. To gdzie ma szukać trenera? - Mamy wielki potencjał w Polsce. W tej akurat konkurencji liczba trenerów na metr kwadratowy jest u nas największa na świecie, więc możliwości ma duże. Inna sprawa, że z większością z nich stosunki Anity nie są najlepsze. Chyba najsensowniejszym wyborem byłby dziadek Malwiny Kopron, bo znają się treningowo i osobowościowo. Nie wiem też, czy takiej propozycji nie rozważyłby trener Czesław Cybulski, bo wiem, że mu tego brakuje. Ta współpraca mogłaby dać dobry efekt, ale pod warunkiem, że Anita by głęboko schowała swoją dumę. Włodarczyk od lat trenuje sama. Czy taki układ nadal powinien pozostać? - Grupa dla Anity czy wokół niej to nie jest dobre wyjście. Ona jest zawodniczką, która w grupie się nie odnajduje, potrzebuje pracy jeden na jeden. Może jeszcze opcja z Malwiną i dziadkiem jakoś by zagrała. Rozważyć też można kandydaturę Mikołaja Rosy, który teraz opiekuje się juniorami i młodzieżowcami, ale doskonale zna metody Kaliszewskiego. A może warto wrócić do korzeni i do Rawicza? Myśli pan, że pogodzenie się z trenerem Kaliszewskim nie jest już możliwe? - Trener powiedział, że mleko się rozlało i za bardzo tego nie rozumiem. Co innego, gdyby to Anita powiedziała, więc wydaje mi się, że ta sprawa ma drugie dno. Z informacji, jakie pojawiły się w przestrzeni publicznej wynika, że wina za całą sytuację nie leży po stronie Anity. Dlatego pojawia się pytanie - może w tym całym konflikcie chodzi o coś całkowicie innego? Ich relacja sportowa była współpracą, o którą ciężko w polskim sporcie, bo takich par było bardzo mało. Tym bardziej będzie trudno, żeby to zastąpić. Ani Anita, ani też Krzysiek na pewno nie myśleli, że kiedykolwiek w ten sposób to się zakończy. Powiedział pan, że zmiana terminu igrzysk z powodu koronawirusa spadła Włodarczyk niczym gwiazdka z nieba. Co miał pan na myśli? - Anita dostała dodatkowy czas, żeby się wyleczyć. Musi zrobić wszystko, żeby funkcjonować w stu procentach, bo wtedy łatwiej zagryźć zęby. Na pewno nie będzie łatwo. Odpuściła rywalkom zeszłoroczne mistrzostwa świata, dziewczyny "poczuły krew" i już wiedzą, jak wygrywa się duże imprezy. Amerykanki już rzucają daleko, a w Tokio poziom będzie jeszcze wyższy. Anita - z tego, co widziałem - jest jeszcze treningowo mocno w tyle. Teraz ma znacznie więcej czasu, ale trzeba to nadrobić. I trzeba też zaznaczyć, że długa przerwa w startach nigdy nie pomaga. Rozmawiała: Marta Pietrewicz