"Nie otrzyma pan ode mnie informacji w sprawie medali, bo to tylko sport. Czego możemy się spodziewać po naszej kadrze wioślarskiej? Na pewno zażartej walki o każdy chwyt, o każdy centymetr, o każdą sekundę. Nasza kadra jest naprawdę dobrze przygotowana. Z przebiegu własnej kariery doskonale jednak wiem, że nie można na zawody jechać czegokolwiek pewnym. Nasi wioślarze doskonale wiedzą, po co są w Tokio. W mojej ocenie nigdy nie mieliśmy tak mocnej reprezentacji, jak teraz" - powiedział PAP Kruszkowski, srebrny i brązowy medalista mistrzostwa świata w czwórce podwójnej z 2002 i 2003 roku. Dodał, że polskie osady są w światowym "czubie". Świadczą o tym chociażby wyniki z ostatnich lat, jak i pewność, z jaką wywalczyły kwalifikację olimpijską. "Teraz pozostaje tylko być z nimi i dmuchać w ten telewizor. Miejmy nadzieję, że całe to pandemiczne zamieszanie, z którym mierzymy się już ponad rok, sama sceneria tegorocznych igrzysk, nie będą miały wpływu na wyniki. Gdy człowiek słucha, czyta, ogląda, to chyba to wszystko ma niewiele wspólnego z igrzyskami. Na szczęście większość naszej kadry pojechała już na nie któryś raz i cała otoczka jest z boku. Tego już nie będą tak chłonąć. Polecieli z takim nastawieniem, aby wrócić bardzo szczęśliwymi do domów" - powiedział wioślarz, a dziś trener od lat związany z toruńskim AZS-em. Zdaniem Kruszkowskiego decydująca będzie nawet nie dyspozycja dnia, ale chwili, dosłownie kilku minut. W wioślarstwie bowiem nie można wziąć przerwy, nie można zmienić zawodnika. Trzeba być gotowym na godzinę 10.00, a za sześć minut zameldować się na mecie na pierwszym miejscu. Dla niego — tak jak i dla wielu przedstawicieli wioślarstwa — medal olimpijski jest znacznie ważniejszy niż mistrzostw świata. Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź "Cały świat na pewno jest na te igrzyska przygotowany. Nie wiemy jednak, jak wyglądały treningi wielu ekip. Były podchody, omijanie niektórych startów przez część reprezentacji, do tego w ostatniej chwili ktoś może być chory. Za wiele jest zmiennych, aby dziś powiedzieć, co my w Tokio z wody wyłowimy. Pewne jest natomiast to, że dorobek z igrzysk jest czymś niezwykle istotnym dla całego środowiska. To medale takich imprez zapewniają potem spokój, finansowanie, możliwość szkolenia młodzieży. Moi młodsi koledzy i koleżanki pojechali tam walczyć o przejście do historii, ale ich sukces będzie pomagał potem wszystkim" - ocenił Kruszkowski. Do dziś pamięta on swój start olimpijski w Atenach i czwarte miejsce w czwórce podwójnej. Przyznał w rozmowie z PAP, że nie da się tego wymazać z głowy. Tylko ten, kto tego doświadczył, doskonale rozumie różnicę między sukcesem i porażką w sporcie. "Od 28 sierpnia 2004 roku minęło już trochę czasu. To zostanie w człowieku już jednak do końca. Tego się nie da wymazać. Przez kilka miesięcy po igrzyskach próbowałem w piwnicy stworzyć wehikuł czasu, ale tej szansy się już nie przywróci. Pan Bóg zamknął drzwi, dosłownie przed samą metą. Można się nad tym zastanawiać i analizować, tylko to nic nie da. Gdy się wygrywa, to każdy wie, co doprowadziło do sukcesu. Gdy się przegrywa, to można siedzieć i się zamartwiać, a do żadnych wniosków się nie dochodzi. Boli, naprawdę boli. I zawsze będzie bolało" - przyznał w rozmowie z PAP. Dziś jest niezwykle zadowolony z tego, że o sile polskiej reprezentacji wioślarskiej stanowią zawodnicy z Torunia. Karierę Mirosława Ziętarskiego śledzi w zasadzie od pierwszych kroków w tej dyscyplinie. "Przytoczę anegdotkę. W 2010 już kończyłem karierę, byłem po dwóch operacjach. Mirek Ziętarski siadał wówczas na jedynkę na zgrupowaniu w Gdańsku. Warunki były bardzo trudne. Byliśmy gdzieś przy Wyspie Sobieszewskiej i on którymś momencie skręcił w lewo. Zorientowałem się po chwili, że go nie ma. Szybko zawróciłem, a Mirek był już prawie na morzu. Jeżeli bym nie zawrócił, to on by być może wiosłował do Szwecji (śmiech). On całą karierę związany jest z Toruniem. Tutaj dojrzewał, patrzyliśmy, jak idzie w siłę, jak się rozwija. On jest mocno zdeterminowany. To dla mnie pewien ewenement, bo to cichy, spokojny chłopak, który jednak wie, do czego dąży. Do tego Kaśka (Zillmann - PAP), która chodziła do nas do szkoły, zaczynała tutaj łapać bakcyla. To szalona dziewczyna, czasami mam wrażenie, że z kosmosu. To są jednak nasi Kaśka i Mirek. Do tego dochodzą Mikołaj Burda i Michał Szpakowski. To ludzie, z którymi się kiedyś wiosłowało, jest się w przyjaźni. Serducho mocniej bije, ręce zaczynają się pocić, a kciuki same się zaciskają" - podkreślił Kruszkowski. Dodał, że nie wie, czy będzie w stanie patrzeć w telewizor podczas finałów, czy też będzie musiał się odwracać tyłem do ekranu, zamykać oczy. "To nie są dla mnie obce osoby. To jest rodzina. My jesteśmy jako wioślarze małą drużyną w Polsce. Wszyscy się znamy, wszyscy sobie pomagamy, dopingujemy. Oni pracują na nas, my wychowujemy młodych, a ci młodzi będą pracowali na następnych. Taka jest kolej rzeczy" - zakończył. autor: Tomasz Więcławski twi/ krys/