Artur Gac, Interia: Komentując decyzję MKOl można powiedzieć, że lepiej późno niż wcale? Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski: - Mimo wszystko, ja troszeczkę będę bronił MKOl-u. Otóż my, na co dzień myśląc o sporcie, nie zdajemy sobie sprawy jakim wyzwaniem, z uwagi na wielość wątków, jest przesunięcie igrzysk. A tu mówimy przecież nie tylko o wymiarze sportowym, ale także biznesowym, społecznym i politycznym. W związku z tym te wszystkie strony musiały przez wiele dni dyskutować i analizować dane, żeby poczynić ustalenie, o którym poinformowano nas teraz. Istotnie, mówimy o największym przedsięwzięciu, jakie w okresie zna świat sportu, a wraz z nim inne gałęzie. - Przecież mówimy także o ogromnym wyzwaniu dla całego społeczeństwa japońskiego, dla wszystkich sportowców na świecie oraz dla krajów, które angażowały się w przygotowania swoich drużyn narodowych, choćby poprzez lokowanie środków z budżetów państwowych oraz sponsorskich. To takie rewolucja dla mediów, które miały już wszystko ułożone pod kątem nadawania igrzysk, czy wreszcie dla poszczególnych związków sportowych, które mają ułożony kalendarz i w przyszłym roku planowały organizować swoje mistrzostwa. Wobec tego wszystkiego uważam, że łatwo jest mówić "lepiej późno niż wcale", bo ja uważam, że i tak dowiadujemy się o tym w dobrym momencie. Dlaczego? - Bo tak naprawdę pauza sportowa naszych mistrzów poddanych izolacji nie trwa dłużej niż dwa, góra trzy tygodnie. Gorzej, gdyby trzymano sportowców w niepewności kolejne trzy tygodnie tudzież ich federacje oraz wszystko, co się z tym wiąże, wymagając podtrzymywania gotowości do ewentualnego startu. Generalnie tę decyzję pan pochwala? - Uważam, że dzieje się dobrze dla światowego sportu. Oczywiście z troską myślę o moich kolegach, też sportowcach, którzy nastawiali się mentalnie na ten rok. Dla niektórych miał to być koniec kariery sportowej uwieńczony sukcesem w Tokio. Inni już przeszli kwalifikacje, całe drużyny, tak jak siatkarze, mają zagwarantowany start, a teraz wszystko gdzieś umyka i czekamy na dyrektywy, które będą wynikały z ustalenia finalnego terminu. Tu chyba jeszcze nikt nie ma ostatecznej świadomości tego, ile pracy będzie czekało wszystkich, by efektywnie dokonać tego aktu przesunięcia, z jak najmniejszą stratą dla sportu i biznesu. Złożoność tematu jest ogromna. Z perspektywy wielu osób pewnie lepsze byłoby ogłoszenie tej decyzji już kilka tygodni temu, jednak z całą pewnością prezydent MKOl Thomas Bach nie mógł sobie pozwolić na samodzielną szarżę. Nawet w sytuacji, gdyby już sam czuł, również pod wpływem presji społecznej, że decyzja powinna być tylko jedna. - Proszę zauważyć, że w poniedziałek szef Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej Sebastian Coe ogłosił, że jest gotowy do przesunięcia mistrzostw świata w Eugene. Takich sygnałów, o gotowości przesunięcia terminów imprez, Thomas Bach musiał ileś zebrać. Przecież nie można było, ot tak, z igrzyskami olimpijskimi wejść sobie w już poukładany lub mocno zaplanowany kalendarz na 2021 rok. Tu każdy musiał dokonać pewnego aktu elastyczności i zadeklarować, że jest gotowy do kompromisu. A to wszystko musiało trwać. Jest pan w stanie wczuć się w nastroje i emocje tej całej masy sportowców z całego świata, w tym Polaków? Jedni mentalnie już od wielu miesięcy byli w Tokio, inni zapewne nastawiali się, że start w Japonii okaże się kołem zamachowym ich karier, a byli też tacy, którzy za kilka miesięcy chcieli dokonać symbolicznego, ostatniego aktu w swoim sportowym życiu. Trudno będzie odnaleźć się w nowym położeniu? - Uważam, że w tej sytuacji sportowcom naprawdę będzie potrzebne wsparcie. Mam tu na myśli szeroko rozumiany coaching, nie tylko w postaci samej metodyki treningu, ale również wsparcia psychologicznego i tzw. trenerów biznesu, czy kariery osobistej. Uważam, że dadzą sobie z tym radę. Co prawda łatwiej jest wychodzić z sytuacji, gdy odniosło się kontuzję i walczy ze zdwojoną siłą o powrót do zdrowia niż kiedy nagle marzenia rozpływają się we mgle. To zdecydowanie trudniejszy stan, ale uważam, że całe nasze społeczeństwo, w tym również sportowcy, będzie musiało odrobić tę lekcję. Trzeba będzie wyjść z marazmu oraz społecznej depresji i przejść do odrodzenia. To będzie dotyczyło absolutnie nas wszystkich, a sportowcy będą częścią tego procesu. Jak pan spędza ostatnie tygodnie? - Przebywam w Warszawie, na Mokotowie. Praktycznie nie wyłaniam się z domu. Jeśli już, to wychodzę tylko kupić podstawowe produkty lub spaceruję wokół domu. Ćwiczę w domu oraz spełniam zadania ojcowskie, takie jak odrabianie lekcji, co też jest elementem naszej nowej rzeczywistości, gdy dzieci uczą się on-line. Poza tym wykonuję zawodowe obowiązki choćby za pomocą konferencji wideo i staram się też porządkować swoje sprawy, nie tylko w tym dosłownym znaczeniu, ale również chciałbym nadrobić to, co ostatnio mi umykało. Teraz mamy taki czas, który skłania do refleksji. I do jakich przemyśleń oraz konkluzji w kontekście tego, co znienacka nas zaatakowało, pan dochodzi? - Nie chciałbym się silić na wielkie filozofie, ale sądzę, że do niedawna nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo nas wszystkich dotyczy globalizacja. Poza tym jak bardzo pewne nasze plany konsumpcyjne czy działania komercyjne, które podejmujemy, nagle przestają mieć znaczenie, gdy zaczyna się walka o zdrowie i życie. Powiedziałbym jeszcze coś takiego: jak bardzo, co jakiś czas, okoliczności nakazują wrócić do źródła, posłuchać siebie oraz bliskich. Dziś mamy czas takich trochę zbiorowych rekolekcji. Mam wrażenie, że wyjdziemy z tego inni i myślę, że będziemy mocniejsi. Mniej bezczelni i chaotyczni, a bardziej zapatrzeni w drugiego człowieka i słuchający wewnętrznego głosu. Sądzę, że ta sytuacja naznaczy całe nasze pokolenie i będzie zbiorową lekcją dla nas wszystkich. Rozmawiał Artur Gac