To będą bardzo intensywne dni dla polskich kolarzy. 31 sierpnia czeka ich jada indywidualna na czas (start w nocy z poniedziałku na wtorek), 1 września wyścig ze startu wspólnego, a dzień późnej jeszcze wyścig drużynowy. Andrzej Klemba, Interia.pl: Ma pan za sobą starty w zimowych igrzyskach paraolimpijskich, a teraz czas na debiut w letnich. Chyba nie ma zbyt wielu takich sportowców? Rafał Szumiec: - Znam tylko jedną taką osobę, ale może jest ich więcej. Startowałem w Vancouver i Soczi. Dużo większe emocje przeżywałem na tych pierwszych. W Kanadzie wszystko było bardzo dobrze zorganizowane i odbyły się w świetnych warunkach. W Soczi był duży kontrast. Sytuacja z zawłaszczeniem Krymu sprawiła, że igrzyska nie były tak otwarte. Nie czułem takiej pełnej sportowej radości. Cieszę się jednak, że miałem okazje w nich wystartować. Rywalizował pan w narciarstwie, ale sport zaczął pan od kolarstwa górskiego. I to właśnie na zawodach miał pan wypadek... - Tak właśnie było. Byłem kolarzem MTB, ale to były jeszcze czasy juniorskie. Trenowałem indywidualnie z myślą, że sport będzie bardzo istotną częścią mojego życia. Byłem już jedną nogą na AWF. Nie zdążyłem zacząć studiów, bo we wrześniu miałem ten wypadek. To były trudne chwile. Jedni szybko się przyzwyczajają, a u innych ciągnie się to dłużej. Nie było sytuacji, by ktoś musiał mnie namawiać do sportu, choć rodzina podsuwała różne pomysły. Na początku miałem jeszcze nadzieje, że wrócę do sportu pełnosprawnych i starałem się robić, co się da. Trzeba jednak było pogodzić się z tym, że tak nie będzie. Zaczynałem od koszykówki na wózkach i spróbowałem też kilku innych dyscyplin jak choćby pływania. Do narciarstwa zjazdowego dla niepełnosprawnych namówił mnie brat. Wcześniej oczywiście jeździłem na nartach. Rower poszedł w kąt? - Narciarstwo pozwoliło wrócić w góry. Na początku sport pełnił funkcję w rehabilitacji. Dawał też możliwość robienia tego, co wcześniej lubiłem - spotykania się ludźmi i radzenia sobie w nowej sytuacji. Kiedy jako osoba niepełnosprawna zacząłem startować w zawodach jest sporo spraw, które trzeba poukładać, a czasem przeskoczyć. Rower zawsze gdzieś obok był, ale najpierw na poważnie podszedłem do narciarstwa. Po igrzyskach w Soczi dałem sobie spokój z nartami i skupiłem się na kolarstwie. W końcu udało się zorganizować dobry rower hand bike. Wcześniej w Polsce tylko kilka osób jeździło na takim sprzęcie. Jak już zdobyłem rower, to postanowiłem spróbować wywalczyć kwalifikacje na igrzyska. To było o wiele trudniejsze niż w narciarstwie. Do Rio de Janeiro nie udało się zakwalifikować, ale nie rezygnowałem. Kosztowało mnie to dużo więcej wysiłku na treningach. Hand bike jest dużo bardziej rozwinięty na świecie i konkurencja jest większa. Narciarstwo było też dużo trudniejsze logistycznie. Zawodnik jest uzależniony od całej ekipy. Kolarstwo jest dużo prostsze do trenowania, ale fizycznie bardziej wyczerpujące. Jakich warunków spodziewa się pan podczas startów w Tokio? Znamy trasę i od olimpijczyków, którzy przed nami rywalizowali w igrzyskach, wiem jakiej pogody się spodziewać. Najpewniej będzie bardzo gorąco. W jeździe indywidualnej na czas będzie do pokonania 25 km, a w wyścigu ze startu wspólnego 70 km. Będziemy rywalizować na torze samochodowym, na którym metę mieli kolarze ścigający się w Igrzyskach Olimpijskich. Trasa jest trochę pagórkowata. Zdarzają się nawet podjazdy o nachyleniu 10 proc.. Ta trasa jest mocno interwałowa. Jakie stawia sobie pan cele? Chciałbym pojechać tak, żeby mieć dużo frajdy i radości ze ścigania. Nie skupiam się na miejscu, które mogę osiągnąć. Mamy mocnych zawodników w hand bike’u. Rywalizacja w Londynie i Rio de Janeiro przebiegała pod dyktando Rafała Wilka. Teraz układ sił trochę się zmienił i pojawiło się trochę mocnych zawodników. W czołówce światowej jest ośmiu kolarzy i każdy z nich może sięgnąć po złoto. Rafał też, ale to już nie takie oczywiste. Wystartujemy także w sztafecie mieszanej, w której mamy potencjał na czwarte - piąte miejsce. Oprócz Rafała i mnie, pojedzie jeszcze Renata Kałuża. Wyścig polega na tym, że każdy zawodnik daje trzy zmiany - każda po dwa kilometry. Rozmawiał Andrzej Klemba