PAP: W niedzielę w austriackim Grazu reprezentacja Polski, w składzie: Michael Hicks, Szymon Rduch, Paweł Pawłowski i Przemysław Zamojski, wywalczyła historyczny awans olimpijski w koszykówce 3x3, która zadebiutuje w programie igrzysk. Emocje już opadły? Przemysław Zamojski: - Powoli opadają. Dochodzi do mnie, że jedziemy na igrzyska. To spełnienie moich marzeń. Gdy cztery lata temu ogłoszono, że koszykówka 3x3 będzie w Tokio, od razu pomyślałem, że jest dużo większa szansa na udział w olimpiadzie niż w normalnej koszykówce. I tak się to zaczęło. Polska wygrała w grupie w Grazu trzy z czterech meczów, w ćwierćfinale była lepsza od Słowenii (21:16), a w półfinale pokonała wicemistrza świata Łotwę (20:18). Które spotkanie było najtrudniejsze? - Myślę, że ostatnie. Łotwa to bardzo dobry, utytułowany rywal. Grając jako zespół Ryga zdominowała rywalizację w międzynarodowych turniejach w ostatnich kilkunastu miesiącach. Ten mecz długo nie układał się po waszej myśli. Przegrywaliście nawet czterema punktami w końcówce... - Bardzo długo nie układał się po naszej myśli. Wzięliśmy czas (w koszykówce 3x3 o przerwę w grze prosi zawodnik - red.) na kilka minut przed końcem, żeby ochłonąć i przedyskutować, co musimy poprawić. Widziałem, że Michael był bardzo zmęczony i lekko sfrustrowany. Wiem, jak emocjonalnym jest graczem, człowiekiem. Czułem, że w takim stanie nam nie pomoże. Starałem się go uspokoić. Mówiłem, że walczymy do końca, że mamy się trzymać naszego planu i że wygramy. - Myślę, że od tej przerwy nasza gra zaczęła się układać. Wpadały nam rzuty z dystansu, czyli +dwójki+, zaczęliśmy lepiej zbierać i grać w obronie. Może ta przemowa do kolegów i mobilizowanie ich w kluczowym momencie spotkania są wstępem do kariery trenerskiej w przyszłości? - Na pewno po zakończeniu boiskowych występów chciałbym zostać przy koszykówce. W jakiej roli? Zobaczymy, jeszcze trochę czasu zostało na decyzje. W koszykówce 3x3 łatwo być trenerem na boisku - każdy gracz może poprosić o czas i o tzw. challenge, czyli sprawdzenie decyzji sędziów, jeśli się z nią nie zgadzamy. Gdy arbitrzy, po analizie wideo, uznają, że koszykarz miał rację, to zespół uzyskuje prawo do kolejnego challenge’u. Koszykówka w tej odmianie jest nieprzewidywalna i bardzo emocjonująca przez nagłe zwroty akcji. Czy jest w niej miejsce na taktykę? - Mamy swoje zagrywki i taktykę, ale ustawienie akcji jest możliwe wtedy, gdy piłka jest martwa i rozpoczyna się akcję. Koszykówka 3x3 to przede wszystkim umiejętne czytanie gry, dostosowanie się do sytuacji, do rywala, mądre poruszanie się po boisku. Po awansie do Tokio pana telefon rozgrzał się chyba do czerwoności? - Dostałem setki sms-ów, na większość nie byłem w stanie opowiedzieć do dziś. Czuliśmy od początku wielkie wsparcie kibiców, także w mediach społecznościowych. Większość kolegów z reprezentacji Polski 5x5 wysłała mi gratulacje. Ja mam nadzieję, że w Tokio wystąpi nie jedna, a dwie drużyny narodowe (Polaków pod koniec czerwca czekają kwalifikacje olimpijskie w Kownie - red.). Tego życzę chłopakom i całej koszykarskiej Polsce. A jak wyglądały występy w "bańce" w Grazu od strony organizacyjnej? Rywalizacja toczyła się w centrum zabytkowego Starego Miasta. - Obowiązywały ścisłe przepisy i pandemiczne zasady bezpieczeństwa zdrowotnego. Każdy zespół miał po 20 minut na trening na siłowni oraz na boisku. Wszędzie poruszaliśmy się na piechotę, ale wyłącznie z przydzielonym nam ochroniarzem.. Nie można się było samemu oddalać. Wszędzie jednak było bardzo blisko - pięć minut spacerem i byliśmy na boisku. Był doping z trybun? Jak na miejscu wyglądało kibicowanie? - Na widowni byli nieliczni fani, raczej przypadkowi. Oprócz jednego - to mój kolega, który pracuje w Wiedniu i jest kibicem koszykówki 3x3. Na loterii wygrał bilet na niedzielne mecze i mógł nas dopingować. Cieszę się, że wraz z przebiegiem turnieju coraz większa część fanów wspierała właśnie nas. Chyba przekonaliśmy ich swoją grą. Jak powitali pana najbliżsi w domu, znajomi w Polsce? - Oczywiście była wielka radość. Kiedy już w domu opowiedziałem krótko jak to wszystko wyglądało, wyszedłem z dziećmi na plac zabaw. A tu niespodzianka. Przed domem w Zielonej Górze, gdzie będę dopóki nie skończy się rok szkolny - najstarszy syn chodzi do czwartej klasy, a bliźniaczki do drugiej - czekało na mnie około 50 osób. Znajomi, przyjaciele, kibice z Zielonej Góry skandowali moje imię i nazwisko. Były brawa, race... To bardzo miłe. Czy przepisy koszykówki 3x3 nie mają już dla pana tajemnic? - Po tylu latach już nie, ale pamiętam, że na początku nie było łatwo... Podczas pierwszego turnieju 3x3 w Toruniu miałem zabawną sytuację - po koszu rzuconym przez rywali wyszedłem z piłką za linię końcową jak w normalnej koszykówce... i oczywiście straciliśmy posiadanie. Koledzy bardzo prosili, bym już tego więcej nie robił. Wziąłem to sobie do serca. Awans na igrzyska to kolejna rozłąka z rodziną. Jak będą wyglądały przygotowania do występu w turnieju olimpijskim w Tokio w gronie ośmiu najlepszych ekip na świecie? Na razie sam nie wiem. Ze względu na pandemię i kalendarz kwalifikacji (w weekend w Debreczynie sześć zespołów powalczy o ostatnie miejsce na igrzyska - red.) nasze plany skoncentrowane były na turnieju w Grazu. Teraz mamy kilka dni odpoczynku i "zresetowania". Pewnie za chwilkę wracamy na zgrupowanie, by "podkręcić" olimpijską formę. Nie mogę już doczekać się wyjazdu do Tokio. Wiem, na jak wielkie rzeczy stać naszą drużynę i wierzę, że to osiągniemy. Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz