Damian Gołąb, Interia: Czy Memoriał Wagnera powiedział nam coś o polskiej kadrze? Mirosław Rybaczewski, złoty medalista mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich w siatkówce: To był chyba raczej mocniejszy trening. Rywale nie byli z naszej półki, nie przedstawiają tak wysokiej jakości, jak zespoły, które zwykle bywały na tym turnieju. Warunki są jednak specyficzne, pandemia, igrzyska. Inne zespoły nie chcą się pokazywać. Uważałem, że lepszym terminem byłoby rozegranie turnieju po olimpiadzie, ale trener Heynen chyba zdecydował, że będzie grał teraz. To jednak bardzo pozytywne, że turniej w tym roku się odbył, w dodatku z kibicami. Mam nadzieję, że i w przyszłym poradzimy sobie z tą chorobą. Po pandemicznej przerwie i dwóch latach bez kibiców siatkówka wraca do żywych? Bez fanów ta dyscyplina chyba nie ma sensu. - Liga Narodów pokazała, że trudno gra się przy pustych trybunach. Nikomu to nie pasuje, nie tylko siatkówce, także innym dyscyplinom. Bardzo się cieszę, zawodnicy chyba też. Inaczej gra się przy zapełnionych trybunach. Zawodnicy wolą atmosferę, gdy ludzie cieszą się akcjami. A nawet gdy gwiżdżą, kiedy jest źle. Czy polskiej kadrze przed startem igrzysk towarzyszą jeszcze jakieś znaki zapytania? - Dla mnie na przestrzeni ostatnich pięciu lat to najlepszy zespół, jaki możemy sobie wymarzyć. Najsilniejszy w Europie i na świecie, to nie podlega dyskusji. Zespół jest bardzo wyrównany, trener Heynen miał chyba zagwozdkę przy wyborze składu. Ważne, by chłopcy zachowali zimną głowę. Grupę niby mamy łatwą, dziennikarze już dmuchają balonik, że rywalizacja czeka dopiero w ćwierćfinale. Ale tak nie jest. Pamiętamy, jak było w Londynie, gdy pokonała nas Australia. Wszyscy myśleli, że mamy pewny medal, a odpadliśmy w ćwierćfinale. Druga grupa jest bardzo silna. Czy lepiej mieć słabszą grupę i w następnej fazie trudniejszy mecz, czy cięższy start i przyzwyczaić się do walki? Pamiętam, jak w 1976 r. w Montrealu Rosjanie mieli na początku słabszych rywali, wszystko powygrywali po 3-0, a z nami przegrali. My mieliśmy ciężki start, dużo meczów po 3-2, ale byliśmy na to przygotowani. Najważniejsze, by grać z otwartą głową i nie zakładać, że czeka słabszy przeciwnik. Teraz takich już nie ma. Mieliśmy problemy z Włochami i z Iranem, a Japonia to gospodarz. Trzeba uważać. W ćwierćfinale na pewno wpadniemy na silny zespół. Kto może być najgroźniejszym rywalem w walce o złoto? - W Lidze Narodów przegraliśmy z Francją, Słowenią i dwa razy z Brazylią. Na pewno silniejsi będą Amerykanie. A na igrzyskach o wszystkim decyduje jeden mecz. Wiele zależy od dnia, kondycji, mentalnego przygotowania zawodników. I trochę od szczęścia. Łatwo nie będzie. Reprezentacja Polski siatkarzy. "Bez medalu będzie katastrofa" Wspomniał pan, że wybór składu był trudny. Trener wpuścił jednak do kadry trochę świeżej krwi, zwłaszcza w osobach Kamila Semeniuka i Łukasza Kaczmarka. Co pan myśli o tych wyborach? - Semeniuk był najlepszym zawodnikiem ligi. Nie udały mu się tylko mecze finałowe z Jastrzębskim Węglem. Jemu to powołanie się należało. Pozostali? ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wygrała w tym roku Ligę Mistrzów, Śliwka grał wspaniale. Było kilku zawodników, którzy też mogli być w kadrze: Bednorz, Fornal, Huber, Wojtaszek. Ciężko ocenić wybór Heynena, to on będzie z tego rozliczany. Kiedy w 1976 r. pana drużyna wybierała się do Montrealu, otoczka była podobna do obecnej? A może balonik oczekiwań był trochę mniej napompowany? - Też był napompowany. W 1974 r. zdobyliśmy mistrzostwo świata i Wagner powiedział, że jedzie po złoty medal. Niektórzy dziennikarze się z tego śmiali. A na turnieju wszyscy chcieli nas bić. Niestety podobnie będzie z obecnym polskim zespołem. Zdobyli mistrzostwo świata w 2018 r. i każdy przeciwnik będzie chciał wygrać z Polską. Otoczka? Każdy oczekiwał, że zdobędziemy medal. Nie wiem tylko, czy było wielu takich, którzy zakładali złoto. Teraz jest podobnie. Słyszy się głosy, że bez medalu nasz zespół nie ma po co wracać. Wygląda to tak, że bez medalu będzie katastrofa. Drugi tytuł zdobywa się trudniej niż pierwszy? - Oczywiście. Wszyscy znają już zespół, wiedzą, na co go stać. Inaczej się przygotowują, mają większą motywację. W każdej dyscyplinie obowiązuje zasada: “pokonaj mistrza". Po powrocie z Montrealu drużynę witano z honorami. Impreza była huczna? - Były nagrody, spotkania u ministrów. Te rzeczy są już chyba ustalone, z urzędu. Były medale, zasłużony mistrz sportu, kawalerski krzyż zasługi. Różne pamiątki, spotkania z władzami. Ale też spotkania we własnym gronie. Dzisiejsi siatkarze też chyba świętują po sukcesie? U nas był na to czas, zostaliśmy w Montrealu dłużej, wróciliśmy po trzech dniach. Był kieliszek czegoś mocniejszego, to normalne. W latach 70. wielkie sukcesy odnosiła drużyna Wagnera. Potem były medale mistrzostw Europy, ale na podium mistrzostw świata czekaliśmy do 2006 r. Obecna kadra ma na koncie dwa złota MŚ z rzędu i jedzie na igrzyska jako główny faworyt. Polska siatkówka przeżywa najlepszy okres w historii? - Z ostatnimi trenerami polskiej kadry było tak, że w pierwszym roku zdobywali medale, a w drugim była klapa. Tak było chyba z trzema szkoleniowcami po kolei. Nie mogli się wykazać. Uważam, że powinien obowiązywać system czteroletni. Chyba za szybko zmieniamy trenerów. Widzimy w innych zespołach, np. piłkarskich, niemieckich, gdzie sztab długo pracuje. Mamy obecnie dobrą młodzież, co widać po wynikach juniorskich. Trochę gorzej jest z kobiecą siatkówką, ale też jest w tej kadrze potencjał. Są szkoły w Spale i Szczyrku, wszystko jest poukładane. Dawniej tego nie było. Rozmawiał i notował Damian Gołąb