W drugim biegu półfinałowym na 1500 metrów zaprezentował się Michał Rozmys. Lekkoatleci otworzyli pierwsze okrążenie w czasie 57.16 s. Wkrótce potem Polak wyraźnie zaczął zwalniać. Wszystko przez to, że biegł tylko w jednym bucie po nadepnięciu przez innego zawodnika. - Zacząłem bardzo agresywnie, po 80 metrach doszło do potyczki z Francuzem, który zabiegł mi drogę, trochę mnie to wybiło z rytmu. Dopiero po 150 metrach poczułem, że zdjęto mi but z pięty, starałem się dalej biec, ale w końcu but spadł i leżał tam przez cały bieg. Starałem się trzymać pozycję, takie było założenie, że biegnę na początku agresywnie, ale nie tracić sił na potyczki. Wiedziałem wychodząc na bieg, że stać mnie na szybkie bieganie - powiedział Rozmys na antenie "TVP Sport". Tokio 2020. Lekkoatletyka. Pech Michała Rozmysa i Marcina Lewandowskiego Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź Pechowy start zdołał jednak ukończyć na ostatnim miejscu. Polacy wnieśli protest, który organizatorzy uwzględnili pozytywnie i Rozmys dostał szansę na uczestnictwo w finałowym biegu. Kenijczyk Abel Kipsang (3,31.65) okazał się zwycięzcą starcia, śrubując nowy rekord olimpijski. W pierwszym półfinale udział brał Marcin Lewandowski, ale nie ukończył go ze względu na kontuzję. - Niestety nie udało się, los pokrzyżował plany. Nie przejmuje się tym, dalej będę robić swoje. Nie ma takiej zasady jak w F1, że zjadę sobie zmienię oponę i dogonię czołówkę po paru okrążeniach. Zakładałem jak straciłem buta, że biegnę ile dam radę. Patrzę jak ten wielki paluch płonie, nie wiem czy mi się w niego skarpetka nie wprasowała. Po 800 metrach nie byłem w stanie szybciej kręcić nogami, stopa uciekała. Co zrobię? No nic. To nie jest moje ostatnie słowo - zakończył Rozmys. MR