Dwa ostatnie tygodnie Włoszczowska spędziła w Andorze na zgrupowaniu wysokogórskim, gdzie trenowała z Katarzyną Solus-Miśkowicz. Wcześniej przygotowywała formę we francuskich Alpach. Do Japonii poleci w środę z Barcelony, a w piątek weźmie udział w uroczystości otwarcia, podczas której razem z pływakiem Pawłem Korzeniowskim wystąpi jako chorąży reprezentacji Polski. Olimpijski start czeka ją już 27 lipca. Włoszczowska ścigała się na igrzyskach w Atenach, Pekinie i Rio de Janeiro, przywożąc z Chin i Brazylii srebrne medale. Z igrzysk w Londynie w 2012 roku wykluczyła ją poważna kontuzja nogi. "Nie czuję się tak mocna, jak przed igrzyskami w Rio de Janeiro, ale swój poziom bazowy mam bardzo wysoki. To będą moje ostatnie igrzyska, dlatego zależy mi, by to pożegnanie było godne" - powiedziała PAP Włoszczowska. Kolarka z Jeleniej Góry przyznała, że podczas przygotowań do igrzysk miała "dołek" i w połowie czerwca rozważała zrezygnowanie z zawodów Pucharu Świata w austriackim Leogang. Ostatecznie stanęła na starcie, zajmując 17. miejsce. "Sezon przepracowałam bardzo solidnie, ale miałam dołek, nie wiem z jakiego powodu. Najpewniej połączenie szczepionki i zbyt intensywnego treningu, co na dwa-trzy tygodnie odebrało mi siły. Zastanawiałam się czy nie odpuścić startu w Leogang ze względu na fatalne samopoczucie przed wyścigiem. W tych okolicznościach 17. miejsce było całkiem przyzwoite. Skoro z tym złym samopoczuciem byłam siedemnasta i w kontakcie z czołową ósemką, to co dopiero będzie, jak dojdę do siebie? Trzeba startować, bo nigdy nie zmęczysz się na treningu tak bardzo, jak na zawodach, a poza tym przypomnisz sobie jak przekraczać granice możliwości swojego organizmu" - podkreśliła. Występy Włoszczowskiej w zawodach Pucharu Świata nie były udane: lokaty w drugiej, a nawet w trzeciej dziesiątce. "Gdy patrzy się na suchy wynik, to fakt - nie wygląda to może najlepiej, ale pamiętajmy, że startuję z odległej pozycji, a to bardzo utrudnia rywalizację. Przerwa w startach w 2019 roku zepchnęła mnie w rankingu UCI, ale szybko zaczęłam odrabiać straty. Jednak w trakcie pandemii UCI zamroziła rankingi i to odrabianie strat było niemożliwe, na czym ucierpieli ci wszyscy, którzy w 2019 czy to zmagali się z kontuzjami, czy mieli po prostu słabszy sezon. Na igrzyskach niestety też nie będę startować z pierwszego rzędu, ale jedzie nas tylko 38, więc korki na trasie będą dużo mniejsze, a zatem szansa na przebicie się do przodu większa" - oceniła. Włoszczowska zamierzała polecieć do Japonii na dwa tygodnie przed startem na igrzyskach, ale zmieniła plany, ponieważ zorganizowanie obozu wymagałoby zgody władz lokalnych, gospodarzy obiektu, a nawet komitetu organizacyjnego igrzysk. Jednak przede wszystkim nie znalazła odpowiedniego miejsca do treningów. "Większość sportowców leci na ostatnią chwilę. Ja też pójdę sprawdzonym schematem. Schodzę z gór pięć, sześć dni przed startem. Tak zrobiłam przed igrzyskami w Rio. Owszem, czeka mnie długa podróż do Japonii i zmiana strefy czasowej, ale mój wyścig będzie o godz. 15 czasu miejscowego i mam nadzieję, że tej zmiany strefy mocniej nie odczuję" - wspomniała. Trasa olimpijska jest bardzo trudna, pełna karkołomnych zjazdów po kamieniach i dlatego Włoszczowska poświęciła więcej czasu na treningach technice. Ćwiczyła zjazdy m.in. w Andorze. "Trening zjazdu jest bardzo ważny. Podam przykład z Leogang: gdy na ostatnim okrążeniu miałam wolną drogę na najdłuższym zjeździe, to przejechałam go w minutę i 13 sekund, a gdy wcześniej jakaś zawodniczka jechała wolniej przede mną, to uzyskałam czas minutę i 30 sekund. 17 sekund na zjeździe to strata nie do odrobienia na podjeździe. Nieprawdopodobna różnica. Nie mówiąc już o tym, że na pierwszej rundzie w tym samym miejscu zawodniczka się przewróciła, nie miałam jej jak objechać i w sumie pokonałam ten zjazd w dwie minuty. 47 sekund wolniej na jednym zjeździe! To pokazuje, jak istotne jest miejsce na starcie i jak ważna jest technika" - podkreśliła. Na swoich ostatnich igrzyskach Włoszczowska pojedzie na "hardtailu", czyli rowerze wyposażonym tylko w przedni amortyzator. "Dlaczego? Ponieważ jest lżejszy, a na trasie będzie dużo stromych podjazdów, na których waga roweru ma duże znaczenie. Będzie również sporo ciasnych zakrętów, na których trzeba hamować prawie do zera i znów rozpędzać rower. Na zjazdach czułabym się bardziej komfortowo na rowerze z pełną amortyzacją, ale wydaje mi się, że radzę sobie na tyle dobrze na "hardtailu", że nie stracę do koleżanek, które pojadą na "fullu". W ostatnim czasie nie było jakichś istotnych nowinek technologicznych. Wszystkie jeździmy na podobnych rowerach i mamy przed sobą wybór: full czy hardtail". Zdecydowaną faworytką igrzysk będzie Francuzka Loana Lecomte, która wygrała w tym sezonie wszystkie zawody Pucharu Świata. "Wygląda na to, że Lecomte jest poza zasięgiem, ale to będzie jej debiut na igrzyskach, jest młodą zawodniczką i nie wiadomo jak sobie poradzi z rolą faworytki i czy udźwignie presję. Oprócz formy trzeba mieć szczęście, wszystko może się wydarzyć. Poza Lecomte najbardziej stabilna wydaje się druga Francuzka Pauline Ferrand-Prevot, mistrzyni świata. W świetnej dyspozycji jest Szwedka Jenny Rissveds, mistrzyni olimpijska z Rio, która powróciła do rywalizacji po dwuletniej przerwie spowodowanej depresją. Mogę dodać jeszcze co najmniej kilkanaście kandydatek do medalu. Poziom jest wyrównany" - wyliczała Włoszczowska. A jak sama ocenia swoje szanse? "Nauczyłam się w Rio, żeby nie myśleć o wyniku, tylko skupić się na jak najlepszym przygotowaniu i jak najlepiej pojechać. Miejmy nadzieję, że wynik przyjdzie sam. Nie mam wpływu na to, co robią rywalki, nie mam wpływu na szczęście. Nie czuję się tak mocna, jak przed Rio, ale swój poziom bazowy mam bardzo wysoki" - podsumowała. Rozmawiał Artur Filipiuk