Koszykarze pojechali do Tokio jako wicemistrzowie Europy. Srebrny medal drużyna trenera Witolda Zagórskiego wywalczyła w październiku 1963 we Wrocławiu, w całym turnieju przegrywając tylko dwa mecze ze Związkiem Radzieckim - w fazie grupowej i w finale. Turniej w Hali Ludowej (dziś Stulecia) stanowił dla nich... olimpijską kwalifikację. Wprawdzie prawo startu w Tokio wywalczyła już reprezentacja prowadzona przez Zygmunta Olesiewicza, zajmując siódme miejsce na igrzyskach w Rzymie w 1960 roku, ale polskie władze sportowe uznały, że to nie wystarcza. Koszykarze musieli we Wrocławiu znaleźć się w pierwszej czwórce, by pojechać do Japonii. Spełnili to kryterium z nawiązką. W dalekiej Azji drużyna także miała szanse na pierwszą czwórkę. Na inaugurację, 11 października 1964 roku, Polacy wygrali z Węgrami 56:53 i kontynuowali zwycięską serię w spotkaniach z Japonią 81:57 i Włochami 61:58. Potem przyszły jednak porażki z Meksykiem 70:71, Portoryko 60:66 i ZSRR 65:74. Wygrana z Kanadą 74:69 dała im trzecie miejsce w ośmiozespołowej grupie A. Oznaczało to rywalizację o miejsca 5-8, w której pokonali Urugwaj 82:69 i 22 października ulegli w ostatnim spotkaniu Włochom 59:79. "Mieliśmy przeogromną szansę, by znaleźć się +w czwórce+. Do drugiego miejsce w grupie zabrakło jednego zwycięstwa. Przegraliśmy jednak wyrównane mecze z Meksykiem i Portoryko. W tej drugiej drużynie grali zawodnicy w komplecie studiujący w Stanach Zjednoczonych - skoczni, sprawni, lepsi technicznie. Wystarczyło wtedy wygrać jedno z tych spotkań i bylibyśmy wyżej. Wtedy byłby to naprawdę olbrzymi sukces, może nawet przewyższający ten z Wrocławia. Cóż, trzeba mieć szczęście" - wspominał uczestnik obydwu turniejów Stanisław Olejniczak. 83-letni dziś były zawodnik Lecha Poznań i Legii Warszawa, trzykrotny mistrz Polski z tymi klubami, z igrzysk w Japonii zapamiętał m.in. wioskę olimpijską. "Mieszkaliśmy tam bardzo skromnie, w parterowych i piętrowych drewnianych budynkach. Graliśmy niemal dzień w dzień, więc dużo okazji do zwiedzania nie było. Ale w wolnym dniu pojechaliśmy do centrum handlowego w Tokio. Zobaczyliśmy budynki, jakich u nas się wtedy nie spotykało; teraz są takie przy Dworcu Centralnym w Warszawie. W 1964 roku w Tokio takie szklane budowle były na całej ulicy" - zauważył. Wrażenie na przybyszach z Polski zrobiły też metro i szybka kolej miejska, a także atmosfera panująca w środkach komunikacji. "Ujęła nas kultura Japończyków. U nas w pociągu czy tramwaju często jest gwarno jak w ulu. Tam - cisza, spokój, każdy sobą zajęty, zatopiony w lekturze, wszyscy schludnie ubrani, grzeczni na każdym kroku. Po prostu inny sposób bycia" - podkreślił 121-krotny reprezentant Polski. Koszykarze nie mieli zbyt wielu okazji, by oglądać olimpijskie zmagania na innych arenach, ale uczestniczyli w uroczystości otwarcia i zamknięcia, która miała miejsce 24 października 1964 roku. "Byliśmy wszyscy na ceremonii rozpoczęcia. W albumie mam zdjęcie z tego wydarzenia. Jednego z ostatnich dni igrzysk poszliśmy natomiast na zawody lekkoatletyczne, gdzie złote i srebrne medale zdobywały nasze sztafety 4x100 m - kobieca i męska. W tej drugiej na ostatniej zmianie biegł znany mi z Poznania Marian Dudziak" - zaznaczył. Cała wyprawa do Japonii trwała, ze względów ekonomicznych, miesiąc. Kraje Demokracji Ludowej, łącznie z ZSRR, nie miały wówczas połączeń lotniczych z Japonią. "Żeby było taniej, udaliśmy się samolotem przez Moskwę i Omsk do Pekinu. W Chinach spędziliśmy blisko dwa tygodnie, rozegraliśmy tam cztery mecze towarzyskie. Później polecieliśmy do Szanghaju i dalej pociągiem dojechaliśmy na granicę Chin z Hongkongiem. Przeszliśmy ją pieszo, z walizką i torbą w ręku na stronę terytorium brytyjskiego. Przespaliśmy jedną noc w hotelu i na drugi dzień polecieliśmy samolotem do Tokio. W ten sposób polskie władze musiały opłacić w dewizach tylko ten jeden nocleg w hotelu i przelot z Hongkongu na miejsce igrzysk" - wytłumaczył. Powrót do Polski też był niezwykły i zajął trochę czasu. "Do kraju wróciliśmy mniej więcej po pięciu, sześciu dniach od zakończenia olimpiady, bo pojechaliśmy jeszcze na północ Japonii na dwa mecze towarzyskie, propagujące koszykówkę. Tam spotkaliśmy się z miejscowym rytuałem. Siedziało się na podłodze na matach z założonymi nogami, w skarpetkach. Po tych pięciu dniach, cała polska ekipa olimpijska popłynęła radzieckim statkiem +Bajkał+ z Jokohamy do Nachodki, a stamtąd pociągiem do Chabarowska i dalej już samolotem przez Moskwę do Warszawy" - zrelacjonował Olejniczak. Reprezentanci Polski w koszykówce 3x3, nowej konkurencji w programie igrzysk, lecą do Tokio jako brązowi medaliści mistrzostw świata w Amsterdamie sprzed dwóch lat. O prawo startu w igrzyskach musieli się jednak ubiegać w turnieju kwalifikacyjnym. Wywalczyli je w Grazu Michael Hicks, Paweł Pawłowski, Szymon Rduch i Przemysław Zamojski. W Japonii wystartują w stawce ośmiu zespołów, które najpierw rozegrają siedem rund spotkań systemem każdy z każdym. Dwa najlepsze kwalifikują się bezpośrednio do półfinału, cztery kolejne rozegrają baraże o awans do tej fazy. Trener Piotr Renkiel nie ukrywa wysokich aspiracji biało-czerwonych. "Jako zawodnicy i sztab trenerski nie traktujemy awansu na igrzyska jako sukcesu. Przed nami dużo większe rzeczy do zrobienia. Celem jest złoty medal w Tokio" - podkreślił. Polacy zainaugurują występy w sobotę 24 lipca o godz. 4.35 meczem Łotwą. Marek Cegliński