Pandemia COVID-19 i związane z nią obostrzenia dołożyły uczestnikom rozpoczynających się w piątek zmagań olimpijskich wielu obowiązków zarówno na wiele tygodni przed, jak i w trakcie imprezy. U niektórych z Polaków spory niepokój wywołały doniesienia pierwszej grupy reprezentantów kraju, która wyleciała do Japonii 8 lipca. Według relacji wioślarzy i żeglarzy czekali oni siedem godzin zanim mogli opuścić lotnisko. Na tak długi czas oczekiwania wpływ miała weryfikacja wszelkich wymaganych przez organizatorów dokumentów, w tym: wyników testów na koronawirusa, sprawdzenie działania koniecznej do monitorowania stanu zdrowia podczas igrzysk aplikacji, przejście kolejnego badania pod kątem COVID-19 oraz załatwienie tradycyjnych formalności po przekroczeniu granicy innego kraju oraz odbiór akredytacji. Kolejna grupa osób z Polski - w składzie z zawodnikami, osobami im towarzyszącymi i dziennikarzami - korzystająca z bezpośredniego połączenia PL LOT, które kończy podróż na lotnisku Narita, również zaliczyła ponad pięć godzin oczekiwania. Więcej szczęścia miały wybrane osoby, które zdecydowały się na lot z przesiadką kierujący się na Hanedę. Tu najwięksi szczęściarze już po ok. dwóch godzinach mogli się udać do autobusu czekającego pod lotniskiem. Nie wszyscy lądujący tam jednak aż tak dobrze trafili. Wśród polskich przedstawicieli mediów są też tacy, którzy czekali tam ponad sześć godzin. Tokio 2020. Restrykcje na igrzyskach Wśród restrykcji związanych z koronawirusem jest m.in. zakaz korzystania z komunikacji publicznej (w przypadku dziennikarzy przez pierwsze dwa tygodnie). Nieraz droga między dwoma olimpijskimi budynkami wynosi zaledwie kilkaset metrów lub kilka kilometrów i najprościej oraz najszybciej byłoby pokonać ten dystans pieszo. Zgodnie z zaleceniem organizatorów należy jednak skorzystać z dedykowanych autobusów lub ewentualnie taksówek. W przypadku tych pierwszych, które mają znacznie bardziej rozbudowane trasy, wydłuża to znacząco czas potrzebny na dotarcie do miejsca docelowego. Sportowcy i osoby mające z nimi stale styczność muszą być poddawani testom pod kątem COVID-19 codziennie od momentu przybycia, ale za to nie obowiązuje ich kwarantanna. Poruszają się jednak tylko między wioską olimpijską a obiektami treningowymi i tymi, w których będą niedługo rywalizować. Inni, poza badaniem na lotnisku, poddawani mu są także przez trzy kolejne dni, a potem - w zależności - od pełnionej funkcji - co cztery lub siedem dni. Różnie też wygląda sprawa kwarantanny. Części, jeśli swoją argumentacją przekonali japoński rząd, w ogóle ona nie dotyczyła, ale poruszać się mogą oni w bardzo wąskim obszarze (w przypadku dziennikarzy mowa o głównym centrum prasowym, co zostanie poszerzone o obiekty sportowe). Innych czekała trzydniowa izolacja, a niektórzy mieli znacznie więcej pecha. "Gdy przylecieliśmy, to nałożono na nas dwutygodniową kwarantannę. Nie mogliśmy nigdzie wychodzić. Jedzenie lub inne niezbędne rzeczy mogliśmy kupić w sklepie znajdującym się na dolnej kondygnacji naszego hotelu. Izolację zdjęto z nas nagle po 11 dniach" - relacjonowało PAP dwóch portugalskich pracowników mediów. Jeden z nich szczerze ucieszył się, gdy w autobusie dla prasy uchylono nieco okno i mógł wystawić na zewnątrz rękę. "Wreszcie trochę wolności" - skwitował z uśmiechem. Tokio 2020. Wprowadzono "plany aktywności" Nie wszyscy doczekali się przed wylotem akceptacji swoich tzw. planów aktywności. Każdy musiał wypisać w nim wszystkie miejsca - wybierając z ograniczonej mocno listy tych dozwolonych - w których zamierza przebywać przez pierwsze dwa tygodnie pobytu. Realizację tych deklaracji ma weryfikować jedna z wymaganych przez organizatorów aplikacji na telefon. Niektórzy wciąż czekają na akceptację władz Kraju Kwitnącej Wiśni i denerwują się brakiem odpowiedzi na swoje wiadomości mailowe oraz nieodbieraniem telefonu, gdy dzwonią pod wskazany numer. Pytani o inną opcję kontaktu w tej sprawie wolontariusze w centrum prasowym bezradnie rozkładają ręce i delikatnym uśmiechem dodają po angielsku "przepraszam". Komunikacja z nimi również czasem bywa testem cierpliwości. Nie można im absolutnie odmówić chęci pomocy i życzliwości. Rzadko jednak ci z nich, którzy mają problem z porozumiewaniem się w języku angielskim, przyznają się do tego. W efekcie wydłuża to czas rozmowy, która i tak nie przynosi żadnego rozwiązania. Czasem dochodzi też do zabawnych nieporozumień. Jeden z takich pomocników w mocno dojrzałym wieku, na pytanie dziennikarki PAP o kontakt z osobami odpowiedzialnymi za formalności covidowe - wobec problemów innych krajowych przedstawicieli mediów z uzyskaniem odpowiedzi na maile i telefony - zaprowadził ją do... działu pomocy technicznej. Uroczyste otwarcie igrzysk - w piątek. Agnieszka Niedziałek (PAP)