Najlepszy polski płotkarz ostatnich lat ma nadzieję, że limit pecha w imprezach mistrzowskich został już wyczerpany. Pięć lat temu w Rio de Janeiro przegrał nie z rywalami, ale z jet lagiem (zespół nagłej zmiany strefy czasowej). Skończyło się na półfinale, chociaż jego forma śmiało pozwalała myśleć o pierwszej ósemce. W tym roku podczas halowych mistrzostw Europy w Toruniu syn byłego piłkarza Legii Dariusza był już na bezbłędnym kursie po medal, ale zaczepił o jeden z ostatnich płotków... i był szósty. Gdy wydawało się, że w sezonie letnim rozkręca się ze startów na start.... na początku lipca przytrafiła się kontuzja. "Naderwałem mięsień półbłoniasty nogi atakującej. To na pewien czas wykluczyło mnie z treningów, bo nie mogłem atakować płotków. (...) Dziś humor mi się jednak znacząco poprawił, bo zrobiłem na obozie w Zao Bodaira pierwszy trening na płotkach. Ze zdrowiem wygląda na to, że już jest wszystko dobrze, a okazuje się, że nie straciłem szybkości. To pierwsza świetna wiadomość od jakiegoś czasu" - powiedział PAP Czykier. Niezwykle utalentowany zawodnik od dłuższego czasu kręci się wokół rekordu Polski, który wynosi 13,26 i należy do Artura Nogi. "Poziom światowych płotków pokazuje, że aby wejść do olimpijskiego finału, najpewniej trzeba będzie w półfinale poprawić ten rekord. Wiem, że stać mnie na to. Jestem gotowy — fizycznie i psychicznie. Czasami awansować do rozgrywki o medale jest trudniej niż potem powalczyć. Tam dochodzi już stres, ktoś popełni falstart, ktoś zaczepi o płotek. Oby teraz fortuna oddała mi, a może być ciekawie" - podkreślił. Czykier do startu ma jeszcze 12 dni i wierzy, że wszystko uda się poskładać w fajną całość. Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź "W Zao Bodaira, gdzie jesteśmy na obozie, byłoby idealnie, gdyby można było postawić hotelik czterogwiazdkowy. A może i pięciogwiazdkowy (śmiech). Taki z dobrą restauracją. Wszystko byłoby wówczas cud, miód, malina. Warunki klimatyczne mamy bowiem super. Jesteśmy w górach, więc nie ma takiego upału, jaki byłby na dole. Dzięki temu łatwiej jest nam się przystosować do japońskiej pogody" - uważa lekkoatleta. Stadion, siłownia, zaplecze do odnowy biologicznej — to wszystko jest na światowym poziomie. "Wszystko to powoduje, że mamy super warunki treningowe. Śpimy w takich... domkach agroturystycznych. Jedzenie to głównie potrawy z kuchni japońskiej, za którą nie przepadam. Gdyby te dwa minusiki wyeliminować, to byłoby po prostu idealnie" - dodał. Zawodnik wraz ze sztabem szkoleniowym tym razem chcieli uniknąć powtórzenie błędów z Brazylii. Dlatego zdecydowali się na znacznie wcześniejsze oswajanie z inną strefą czasową. "W Brazylii po czterech czy pięciu dniach złożyło mnie tak, że nie mogłem nogi podnieść, a co dopiero mówić o bieganiu płotków. O to doświadczenie teraz byliśmy mądrzejsi. Pierwszy raz przerabiam jet laga po stronie wschodniej, chociaż jestem na zawodach na wschodzie trzeci raz. Wcześniej był to Tajwan i Korea Południowa. Tylko tam nie byłem na obozach aklimatyzacyjnych, dlatego chodziłem spać o trzeciej, a wstawałem o trzynastej. Dlatego jet lagu nie odczuwałem (śmiech). A widać taki mam organizm, że on na te strefy czasowe reaguje, bo są delikatne problemy z przestawieniem się, aby chodzić spać i wstawać o normalnych porach. Samopoczucie jest jednak bardzo dobre, bo tak jak mówię: jestem właśnie po bardzo udanym treningu. Będzie dobrze. Wierzę w to" - podsumował specjalista od płotkarskiego sprintu. autor: Tomasz Więcławski twi/ krys/