Rosolska, znana wcześniej pod nazwiskiem Mikołajczyk, ma na koncie trzy medale olimpijskie, wszystkie wywalczone w dwójkach - srebrny z Anetą Konieczną w Pekinie 2008 i dwa brązowe z Karoliną Nają (Londyn 2012 i Rio de Janeiro 2016). W styczniu ubiegłego roku urodziła syna i po kilku miesiącach wróciła do sportu. W miniony weekend wystąpiła w Poznaniu w regatach kontrolnych, dopiero drugich zawodach od czasu, gdy wznowiła karierę. Wcześniej rywalizowała w sierpniu ubiegłego roku w mistrzostwach Polski. Kajakarka UKS Kopernik Bydgoszcz zajęła dwukrotnie trzecie miejsca w wyścigu K1 500 m i w dwójce na 500 m razem z Martą Walczykiewicz. - Patrząc czysto matematycznie na wynik, to w porównaniu z moim ostatnim startem mocno przeskoczyłam do góry - zarówno pod kątem miejsca, jak i osiąganych czasów. I z tego jestem zadowolona. To są na razie takie "pierwsze śliwki robaczywki", trudno określić, w jakiej jestem formie, gdyż ten sezon jest wyjątkowy, zupełnie inny od pozostałych - powiedziała PAP Rosolska. Jak dodała, rywalizacja w grupie Tomasz Kryka jest wyjątkowo trudna i jest ona znacznie mocniejsza, niż to miało ponad dwa lata temu, gdy z powodu ciąży zawiesiła karierę. - Mogę sięgać pamięcią tylko 20 lat wstecz, ale wydaje mi się, że trener Kryk stworzył tak mocny zespół, jakiego jeszcze nie było w polskich kajakach i to nie tylko w grupie kobiet. On ma system, ma pomysł i konsekwentnie go realizuje, a my w to wierzymy. I to jest chyba klucz do sukcesu. Myślę, że w ogień też byśmy za nim wskoczyły i chyba vice versa. Jeśli zawodnik widzi, że robi postępy, że pływa coraz szybciej i to nie dzieje się z przypadku, to chyba tylko głupi by nie wierzył. Ja cieszę się, że wróciłam do jeszcze silniejszej grupy i jestem jej częścią - przyznała. 34-letniej kajakarce łatwiej było też wrócić do sportu, gdyż przez cały czas, na wszystkich zgrupowaniach mógł jej towarzyszyć półtoraroczny syn. - Cieszyłam się, że mogę zabierać Szymona ze sobą, jeździła z nami też moja mama, która nim się opiekowała. A nasz trener na to wszystko pozwalał, a wręcz pomagał. Miałam absolutnie zielone światło na takie rozwiązanie. Dzięki temu, że był ze mną na zgrupowaniu w Portugalii (w trakcie pandemii koronawirusa kadra kajakarek ponad sześć tygodni spędziła w portugalskich ośrodkach - PAP), łatwiej mi też było podjąć decyzję o tym, że zostajemy na kolejne tygodnie. Z perspektywy czasu uważam, że bardzo dobrze zrobiliśmy. To była słuszna decyzja pod kątem sportowym, ale też samego bezpieczeństwa. Mogłyśmy cały czas trenować, a w Polsce byłby z tym problem. Mieszkaliśmy z dala od ludzi i wracaliśmy do kraju, gdy lotniska były opustoszałe - wyjaśniła. Trzykrotna medalistka olimpijska spokojnie podchodzi do rywalizacji, zarówno z tymi najbardziej doświadczonymi reprezentantkami - Walczykiewicz i Karoliną Nają, jak i grupą młodszych zawodniczek, które dopiero weszły w wiek seniora. - Wracając do sportu miałam takie główne założenie - ja już nic nie muszę. Chciałam sprawdzić, czy będę w stanie wrócić do szybkiego pływania, takiego, jak to miało miejsce przed ciążą. Tu nie chodziło o to, czy ja będę lepsza od tych młodszych, czy od tych starszych - tłumaczyła. Obecnie kadra kajakarek ma zagwarantowanych pięć miejsc na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Maksymalnie grupa może liczyć sześć zawodniczek, dlatego w przyszłym roku jedna z nich powalczy o kwalifikację na dystansie K1 500 m. Bez względu na to, czy do Tokio poleci pięć, czy sześć reprezentantek, Kryk i tak będzie miał spory dylemat przy selekcji. - Wyjazd na igrzyska powinien być dla najlepszych. Wróciłam do grupy, która jest piekielnie mocna i jeśli nie pojadę na igrzyska, to będę dziewczynom szczerze, z całego serca kibicować. Nie będę miała żalu, bo nie wyobrażam sobie, bym mogła startować w Tokio za nazwisko, które.... i tak się zmieniło (śmiech). Mogłam mieć żal za Ateny, bo uważałam, że powinnam wtedy tam pojechać. Miałam 19 lat i wówczas powiedziano mi, że jestem bardzo młoda i mogę jeszcze poczekać. Trochę musiałam to przetrwać z nieżyjącym już trenerem Piotrem Głażewskim. Po dwóch latach mnie przeprosił, ale dziś takiego żalu nie będę miała - zaznaczyła. Rosolska pytana, czy przełożenie igrzysk o rok może akurat dla mnie być korzystne, przyznała, że trudno to jednoznacznie określić. - Może być korzystne, ale też nie musi. Ja już parę lat mam na karku, w seniorskiej kadrze jestem już kilkanaście sezonów. Co z tego wyjdzie, czas pokaże - podsumowała. Autor: Marcin Pawlicki