Czy złoty medal Anny Kiesenhofer jest niespodzianką. Nie, jest sensacją, największą od lat, jaka przydarzyła się kolarstwu w wydaniu olimpijskim. Już samo wywalczenie przez 30-latkę przepustki na igrzyska było nie lada wyzwaniem. Wzięła ona bowiem udział w wyścigu eliminacyjnym, którego zasady były proste, ale brutalne - co kilometr odpadała najsłabsza zawodniczka. Choć Austria ma kilka zawodniczek w grupach zawodowych, to właśnie Kiesenhofer, mimo, iż nie ma profesjonalnego kontraktu okazała się najlepsza. Już sam ten fakt mogła uznać za sukces, tym bardziej, że kolarstwo nie jest dla niej sposobem na życie - pracuje bowiem na uniwersytecie w Lozannie, gdzie jest... matematykiem. Tytuł magistra zdobyła w... Cambridge, a doktora - w Barcelonie. Ten sport był dla niej jedynie dodatkiem, a w dodatku - nawet nie pierwszym wyborem. Wcześniej bowiem biegała, była też triathlonistką. Dokuczały jej uciążliwe kontuzje, więc przeniosła się do świata szosy. I chyba nigdy nie pożałuje tej decyzji.Jako umysł ścisły, Austriaczka ma do kolarstwa bardzo naukowe podejście. Jak sama mówiła, w gruncie rzeczy jest ono podobne do matematyki. - Tu i tu trzeba umieć skoncentrować się na jednej rzeczy. Czasami pojawia się matematyczny problem, nad którym myślisz tygodniami. W kolarstwie trzeba trenować długie dni, tygodnie, lata, by być dobrym - mówiła przed startem, cytowana przez... telewizję "ORF Science". Na jej twitterowym profilu można znaleźć zresztą sporo analiz, dotyczących między innymi igrzysk w Tokio i tego, jak zaadaptować organizm do wysokich temperatur. Analityczne podejście Kiesenhofer okazało się kluczem do sukcesu. I w żadnym wypadku nie umniejszają go tłumaczenia drugiej na mecie Annemiek Van Vleuten, która stwierdziła, że w ogóle nie wiedziała, iż Austriaczka jedzie przed nią. 30-latka na sensacyjny wynik zapracowała sama - i to w spektakularny sposób, jadąc na czele od samego startu wysćigu i heroicznie broniąc wypracowanej zaliczki. Jej matematyczny umysł, odpowiednie przygotowania i chłodna analiza pozwoliły pokonać faworytki, które bez dostępu do radia (towarzyszącego im zazwyczaj podczas wyścigów) pogubiły się jak dzieci we mgle. Nagle okazało się, że same, jeżdżąc zazwyczaj w bardzo wyrachowany sposób, bez tego prostego urządzenia nie są w stanie zrobić nic. Gdy została im jazda oparta na "czuciu", kompletnie się pogubiły.Co gorsza, nie potrafiły się z tym nawet pogodzić. Wymowne były obrazki, gdy cała holenderska kadra stoi na mecie tuż obok samotnej zwyciężczyni. Żadna z gwiazd z Kraju Tulipanów nie patrzy nawet w jej stronę. Choć można rozumieć sportową złość, czy nie mogły pozwolić sobie nawet na skromne gratulacje?Rzec zatem można, że pokonane zostały częściowo własną bronią - siłą i mocą, która skutecznie oparła się taktycznej rozgrywce. I szkoda tylko, że równie pięknego rozdziału nie udało się w tej opowieści dopisać Annie Plichcie, która jechała w ucieczce razem ze złotą medalistką, a została dogoniona ledwie 5 kilometrów od finiszu.TC