W 2004 roku patrzyliśmy na piąty zespół mistrzostw Europy, w 2008 na wicemistrzów świata, a mimo to oczekiwania kibiców i ekspertów nie były szczególnie wygórowane. Wszyscy nieustająco powtarzali, że igrzyska to zupełnie inny turniej, że presja jest większa, a wszystkie zespoły mobilizują się szczególnie. W Londynie już nadzieje były większe, a w Rio i Tokio - wręcz szaleństwo! Uzasadnione trzeba przyznać. Od mistrzów, a potem dwukrotnych mistrzów świata można, a nawet należy wymagać. Mamy reprezentację marzeń, świetnych zawodników na każdej pozycji, znakomitego trenera... więc skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Siatkarscy eksperci nie mają wątpliwości - ćwierćfinał zagraliśmy słabiej niż nasi rywale. Ten mecz przegraliśmy po naszej stronie siatki, a Francuzi - jak na złość - mieli swój dzień. Wychodziło im wszystko. Od zagrywki, po obronę, atak, wreszcie blok, który do najmocniejszych stron Trójkolorowych nie należy. W czwartym secie, gdy Polacy roztrwonili wypracowaną przewagę zaczęły się nerwy. No właśnie! To na nich chciałabym się skupić. Mam wrażenie, że czwarta partia, a właściwie pewna niemoc, która się w niej objawiła i trwała w tie-breaku, miała swój początek w głowie. I to wcale nie w tym momencie meczu. "Przeklęty ćwierćfinał!", "Klątwa olimpijskich ćwierćfinałów", "Tylko ćwierćfinał" - te hasła pojawiały się przed igrzyskami i podczas ich trwania niemal nieustannie. Nie mogliśmy myśleć inaczej. Znając potencjał, możliwości, determinację naszych siatkarzy, a także grupę, w której Polakom przyszło grać w turnieju olimpijskim, po prostu nie mogliśmy. I Oni także! Myśleli, mówili, w głowach rozgrywali właściwie tylko ten mecz. Trudno się więc dziwić, że taka świadomość mogła paraliżować. To trochę jak z przypadkiem Pawła Fajdka. Wejście do koła w eliminacjach rzutu młotem było jak zdobycie Mount Everestu. Pierwszy rzut słaby, drugi nieudany zupełnie, trzeci przyzwoity, ale nie na miarę możliwości czterokrotnego mistrza świata. Na szczęście się udało. Może gdyby siatkarzom udało się wygrać mecz ćwierćfinałowy, mogliby już wszystko. A tak - na nogach mieli kotwicę, która nie pozwalała uwolnić głowy. Ale muszę przyznać, że po tym wszystkim siatkarze zaimponowali, chyba nie tylko mnie. Nie szukali usprawiedliwienia. Nie zrzucali winy na halę, wczesną lub późną porę rozgrywania meczów, trenera, sztab czy jedzenie w olimpijskiej stołówce. Powiedzieli wprost - zawiedliśmy... siebie, nasze rodziny, naszych współpracowników. Zawiedliśmy kibiców siatkówki w Polsce. Jednym z najbardziej dojmujących wspomnień tych igrzysk olimpijskich będą nieskrywane łzy rosłych mężczyzn, którzy nie musieli kryć się ze swoimi uczuciami po meczu z Francuzami. Wierzyli, zrobili wszystko, by wygrać... może chcieli za bardzo... Pewnie dlatego tę olimpijską porażkę trudno będzie przetrawić, podnieść się i z uniesioną, czystą głową pójść dalej. Zwłaszcza, że to "dalej" jest już niedługo. 1 września rozpoczynają się mistrzostwa Europy. Cel na otarcie łez - ktoś powie, a może trzeba do tego podejść inaczej. Wilfredo Leon już po przylocie do Polski na lotnisku mówił: "To jeszcze nie koniec. Mamy w tym sezonie jeszcze coś do wygrania". Czy wszyscy tak myślą? Czy zawodnicy olimpijskiego składu znajdą w sobie siłę i chęć, by jeszcze zawalczyć? Czy osławiona sportowa złość da o sobie znać? To pytania, na które dziś nie poznamy odpowiedzi. Wszystkim potrzeba odpoczynku i regeneracji, także psychicznej. A potem? Musimy wierzyć, że będzie dobrze! Paulina Chylewska, Polsat Sport Najnowsze informacje z igrzysk olimpijskich - Sprawdź