Robert Kopeć, Interia: Sezon w PlusLidze dobiega końca. Mistrzem Polski zostanie Grupa Azoty Kędzierzyn-Koźle lub Jastrzębski Węgiel. Skład finału nie jest zaskoczeniem. Marcin Komenda (rozgrywający Stali Nysa i reprezentacji Polski): ZAKSA cały czas prezentowała świetną formę, Jastrzębski Węgiel przez większość sezonu podobnie. Faza zasadnicza pokazała, że to są dwa najlepsze zespoły. W wielkim finale grają pierwszy z drugim. Patrząc przez pryzmat całego sezonu obie drużyny prezentowały się najrówniej i zasłużyły, żeby znaleźć się w finale. Dla mnie skład nie jest żadnym zaskoczeniem i myślę, że finał będzie godnym zwieńczeniem sezonu. Kto jest faworytem? - Uważam, że faworytem jest ZAKSA, choć natłok spotkań na pewno tej drużynie nie sprzyja. Liga, Puchar Polski, Liga Mistrzów... Kędzierzynianie mają w nogach dużo spotkań i to może być na korzyść Jastrzębskiego Węgla. Generalnie jednak ZAKSA wielokrotnie zademonstrowała w tym sezonie, że obecnie jest najmocniejszym polskim zespole i stawiam na ten klub, choć jastrzębianie mają swoje atuty. Rywalizacja o złoto zamknie się w dwóch meczach? Czy dojdzie do trzeciego decydującego pojedynku? - Ja bym sobie życzył i pewnie spore grono kibiców też, żeby rywalizacja trwała jak najdłużej. Dla nas kibiców byłoby to idealne rozwiązanie, żeby pooglądać siatkówkę na najwyższym poziomie jak najdłużej. Wydaje mi się, że taki scenariusz czyli trzeci mecz, jest możliwy do zrealizowania. Jakie są najmocniejsze strony ZAKS-y i Jastrzębskiego Węgla? - ZAKSA to przede wszystkim zespołowość, niesamowite wyrachowanie i spokój. Tak naprawdę kędzierzynianie w ogóle się nie podpalają i wszystko robią z zimną głową. Jak znajdują się w trudnej sytuacji, to potrafią znaleźć superrozwiązanie. Jest to zespół, który na każdej pozycji ma świetnych zawodników i nie ma słabych punktów. Jastrzębski Węgiel natomiast to drużyna, która preferuje siłową siatkówkę. W tej ekipie również jest wielu zawodników z dużym bagażem doświadczeń i też trudno doszukać się luk. Skład ZAKS-y jest jednak tak zgrany, że praktycznie nie zdarzają im się dłuższe przestoje. Przejdźmy do Twojej drużyny. Stal Nysa zajęła 13. miejsce i utrzymała się w PlusLidze. Jak przyjęli to włodarze klubu? - Naszym celem nadrzędnym było utrzymanie. Oczywiście my jako zawodnicy i tak samo zarząd, chcieliśmy zająć jak najwyższe miejsce. Każdy przecież do tego dąży. Utrzymanie było priorytetem. Udało nam się to zrealizować, ale ja osobiście i większość chłopaków żałujemy, że nie udało się zakończyć sezonu wyżej w tabeli. Uważam, że mieliśmy fajne momenty, dużo spotkań na dobrym poziomie, w których o wygranej decydowały detale. Naszą wielką bolączką były tie-breaki, bo gdyby choć połowa z nich zakończyła się po naszej myśli, to pewnie bylibyśmy wyżej. Mieliśmy też wiele swoich problemów. Koniec końców przynajmniej zrealizowaliśmy cel. Ja nie jestem z tego miejsca zadowolony. Mam nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze. Te nieszczęsne tie-breaki w Waszym wykonaniu... Przegraliście aż dziewięć! - Myślę, że na palcach jednej ręki możemy policzyć zespoły, które miały podobną serię przegranych tie-breaków. Jest to na pewno słaby wynik i nie było to nic przyjemnego. Nie wiem, z czego wynikało to, że przegrywaliśmy piąte sety. Być może całe zło zaczęło się od pierwszego tie-breaka, w którym prowadziliśmy 14:12 i przegraliśmy mecz. Może to nam siedziało w głowach. Nie można jednak zwalać winy tylko na to. Widocznie byliśmy w tych decydujących setach słabi. Gdybyście część z tych tie-breaków przechylili na swoją korzyść, to zbliżylibyście się nawet do "ósemki". - I zupełnie inaczej podchodzilibyśmy do kolejnych spotkań. Oczywiście, że same punkty można policzyć i byłoby ich kilka więcej, ale inaczej też wyglądałoby morale drużyny. Rozmawiałem na ten temat z Danielem Plińskim, który jest felietonistą Interii, i doszliśmy do wniosku, że przyczynę tak fatalnej tie-breakowej serii trzeba szukać w sferze mentalnej. - Też mi się tak wydaje. Czasem może zabraknąć łutu szczęścia, ale taka seria... To pokazuje, że sfera mentalna odegrała w tym dużą rolę, bo nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. Jaką ocenę w skali szkolnej wystawiłbyś sobie i drużynie za ten sezon? - Sobie nie będę wystawiał, bo od oceny mojej gry są inni, a drużynie dałbym trzy z plusem. Zrealizowaliśmy cel, ale nie zrobiliśmy nic ponad to. Momenty dobrej gry, których nie brakowało, nie potrafiliśmy przekuć w więcej zwycięstw. Rynek transferowy się otwiera. Stal podała, że Patryk Szczurek i Moustapha M’Baye zostają na kolejny sezon. A co z Tobą? - Powiem tak... Niebawem moja przyszłość się wyjaśni. Zamknijmy zatem temat klubowy i porozmawiajmy o reprezentacji. Znalazłeś się w szerokiej kadrze na zbliżający się sezon. Miałeś okazję rozmawiać z selekcjonerem Vitalem Heynenem? Czego od Ciebie oczekuje? - Rozmawiałem z trenerem. Przedstawił mi plan, jak on to wszystko widzi. Nie będę zdradzał szczegółów, bo myślę, że Vital Heynen by tego nie chciał. Każdy z zawodników szerokiej kadry dostał szczegółowy plan i jakie trener ma wobec niego oczekiwania. Od 19 kwietnia zaczynam zgrupowanie, inni ze względu na obowiązki klubowe pewnie dołączą później i będą walczył. Sam jestem ciekawy, jak to będzie wyglądać. Mam nadzieję, że koronawirus znowu nie namiesza i wszystko będzie w miarę normalnie funkcjonowało. Dużo grania przed Wami: Liga Narodów, igrzyska olimpijskie w Tokio, mistrzostwa Europy. Jeżeli oczywiście pandemia nie pokrzyżuje planów. - Zobaczymy, jak trener będzie widział składy na te wielkie imprezy. Nie pozostaje mi nic innego jak walczyć, zaprezentować się z jak najlepszej strony na zgrupowaniach, a wtedy myślę, że wiele spraw jest otwartych. W tym roku Liga Narodów będzie rozgrywana w tzw. bezpiecznej bańce we włoskim Rimini. Miesiąc w zamknięciu. Jak Ty sobie to wyobrażasz? - Na pewno to będzie ciężka i specyficzna sytuacja, ale trzeba się dostosować do aktualnych realiów. Władze FIVB uznały, że jest to jedyne rozwiązanie. Logistycznie nie będzie to łatwe do zorganizowania, bo 32 zespoły będą zamknięte w Rimini - 16 męskich i 16 żeńskich. Pewnie plan przygotowany jest, żebyśmy mogli normalnie funkcjonować. Czy Włosi poradzą sobie organizacyjnie? Nie obawiasz się bałaganu np. z treningami? - Włosi będą mieli ciężki orzech do zgryzienia. 32 zespoły w jednym miejscu i trzeba potrzeby wszystkich jakoś pogodzić. Nie przypominam sobie czegoś takiego. Na pewno trudno będzie to okiełznać. Ale skoro Włosi się tego podjęli, to pewnie mają plan i myślę, że sobie poradzą. Czy igrzyska olimpijskie w Tokio dojdą do skutku? - Myślę, że tak. Nasza reprezentacja jest jednym z głównych faworytów do złotego medalu. Życzyłbym sobie, że igrzyska przebiegły bez zakłóceń, bo uważam, że polska siatkówka ma szansę zrobić kolejny do przodu. Przełamała klątwę ćwierćfinału na igrzyskach i zdobyła upragniony i długo wyczekiwany medal olimpijski. - Dokładnie. Drużyna jest fajna i uważam, że szanse są naprawdę duże. Oby tylko igrzyska normalnie odbyły. Tak z ręką na sercu... Masz szansę, żeby pojechać na igrzyska w Tokio? - Obiektywnie nie jestem faworytem, ale będę walczył i zrobię wszystko, żeby przekonać trenera do siebie. Chcę zaprezentować się jak najlepiej i myślę, że to jest najważniejsze, a jakie będą decyzje, to się okaże. Nie napalam się, ale dam z siebie wszystko, żeby moje szanse były większe. Rozmawiał Robert Kopeć