Jeden z brytyjskich felietonistów zauważył, że choć Rosjan oficjalnie nie ma na igrzyskach, to tak naprawdę jest ich wszędzie pełno. I choć zapewne nie każdy zgodzi się z jego tezą, to jednak po indywidualnej rywalizacji w florecie kobiet można było odnieść dokładnie takie wrażenie. Dwa z trzech medali zgarnęły reprezentantki Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego, choć ten najcenniejszy przypadł Amerykance Lee Kiefer. I to właśnie ona była liderką swojej reprezentacji w zmaganiach drużynowych, gdzie liczyła na powtórkę i kolejny złoty medal. Niestety w półfinale trafiła na rosyjski zespół, któremu w pojedynkę nie była w stanie się przeciwstawić. Bo choć pokonała Adelinę Zagidullinę, a następnie Larysę Korobejnikową, to jednak w decydującym pojedynku z Inną Derigłazową nie zdołała odrobić strat spowodowanych przez swoje koleżanki i musiała pogodzić się z porażkę. Przegrany półfinał mocno zresztą nadwątlił morale Amerykanek, które w starciu o brąz zostały wręcz zdemolowana przez Włoszki. Wynik 45:23 mówi wszystko o tym, kto dominował na planszy. Kiefer przegrała zresztą wszystkie trzy pojedynki, w tym ostatni z Arianną Errigo 1:5. I z całą pewnością nie takie pożegnanie z Tokio sobie wyobrażała, choć przecież wraca do USA ze złotym medalem na szyi. Tokio 2020 - bądź z nami na igrzyskach olimpijskich! SprawdźMimo wszystko może jednak pozazdrościć Derigłazowej i Korobejnikowej. One wracają do domów z dwoma medalami, w tym złotym w drużynie. W finale Rosyjski Komitet Olimpijski bez większych problemów pokonał Francję xx i zapewnił sobie złoty medal igrzysk olimpijskich w Tokio. Jak na kraj, który nie oficjalnie nie może występować na igrzyskach, całkiem nieźle. Co ciekawe, srebrne medale mogą świętować nie tylko nad Sekwaną, ale i na dalekiej Gwadelupie. To właśnie tam urodziły się bowiem dwie z trzech Francuzek: Ysaora Thibus i Anita Blaze. Wspierane przez niezwykle popularną Pauline Ranvier dotarły aż do finału. I z pewnością na tej niewielkiej wyspie u kilku osób uśmiech zagościł na twarzy z tego powodu.