Z naszą olimpijką rozmawialiśmy o niełatwej sztuce łączenia kariery sportowej ze studiami, a także pytaliśmy, czy wiedza zdobyta na kierunku budownictwo może przydać się podczas rywalizacji na igrzyskach. Jakub Żelepień, Interia: Dzierży pani w dłoniach medal Primo Loco, co oznacza, że zapisała się pani złotymi zgłoskami w dziejach uczelni. Agnieszka Skrzypulec, srebrna medalistka olimpijska: Takie wyróżnienie dużo znaczy. Przez ostatnie lata byłam mocno związana z Zachodniopomorskim Uniwersytetem Technologicznym. W styczniu tego roku zdobyłam dyplom, obroniłam tytuł magistra. Chciałabym, aby młodzi zawodnicy brali ze mnie przykład i nie zawsze wybierali kierunki studiów związane tylko ze sportem. Jak widać, można odważnie pójść w stronę rozwijania umiejętności i zainteresowań technicznych. Da się to połączyć. Wykładowcy byli przychylni? Nietrudno się domyślić, że często trzeba było szukać innych terminów zaliczeń, bo wypadły na przykład zawody czy treningi. - Tak. Na szczęście wykładowcy pomagali. Wielokrotnie pisałam egzaminy w gabinetach, bo nie było mnie na sesji. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że budownictwo ma niewiele wspólnego z żeglarstwem. Czy wykorzystała pani wiedzę zdobytą na studiach w rywalizacji sportowej? - Oczywiście, chociażby na igrzyskach. Na uczelni dużo czasu poświęcaliśmy analizowaniu różnych konstrukcji. Mogłam to przełożyć niemalże jeden do jednego na działanie masztu w mojej łódce. Czasami czułam nawet, że dzięki swojemu wykształceniu technicznemu mam przewagę nad konkurencją. Magistrem inżynierem została pani w styczniu. Czy zdążyła pani poznać smak studiowania online czy to panią ominęło? - Nie, kiedy pandemia dotarła do Polski, ja już zaczynałam pisać pracę magisterską. Wszystkie zajęcia miałam zaliczone. Źle to zabrzmi, ale może trochę żałuję, że lockdown nie zaczął się nieco wcześniej, bo na pewno byłoby mi znacznie łatwiej na studiach. Pandemia pokazała, że student wcale nie musi być fizycznie na uczelni, siedzieć w ławce. Dużo rzeczy da się zrobić online. Tytuł magistra inżyniera wystarczy czy jeszcze wróci pani na uczelnię po więcej? - Kiedy obroniłam tytuł w styczniu, cieszyłam się, że ten etap mam za sobą. Jakby nie patrzeć, było to spore obciążenie. Po zawodach nie mogłam spokojnie odpoczywać i się regenerować - zamiast tego musiałam siadać do książek. Cieszę się, że wszystko zamknęłam w styczniu, bo dzięki temu ostatnie miesiące przed igrzyskami mogłam w pełni poświęcić na odpowiednie przygotowanie się. A co dalej? Medal otwiera tak wiele ścieżek, że muszę się poważnie zastanowić. Ale to dopiero za jakiś czas. Teraz żyję tym, co tu i teraz. W końcu jestem w domu, mam czas dla rodziny. Będzie się musiała pani zastanowić także nad zmianą klasy. Ta, w której zdobyła pani medal - 470, w Paryżu stanie się mikstem, czyli rywalizacją par damsko-męskich. A pani nie chce zmieniać swojej partnerki, Jolanty Ogar-Hill. - Mamy takie porozumienie i tworzymy tak zgrany zespół, że nie wyobrażam sobie pływania z kimkolwiek innym. Jeśli myślimy o klasach olimpijskich, pozostaje nam tylko 49erFX. Łódki są przystosowane do załóg kobiecych. Ta klasa jest w programie na igrzyska w Paryżu. Mamy trzy lata, żeby się przystosować. Rozmawiał Jakub Żelepień