PAP: Wspomina pan często jeszcze triumf w Lidze Mistrzów sprzed dwóch tygodni czy odcina się od tego, by skupić się wyłącznie na zgrupowaniu reprezentacji Polski? Kamil Semieniuk: - Bardzo chętnie wracam myślami do tego, co się wydarzyło. Do drogi, jaką przeszliśmy do tego finału, do samego decydującego meczu w Weronie oraz późniejszej celebracji i fety w Kędzierzynie-Koźlu. To było coś naprawdę przepięknego. Możliwe, że taki sukces może się już więcej naszemu klubowi nie przytrafić. Dlatego chętnie do tego wracam. Cały czas mam przy sobie medal i w trudnych chwilach - takiego troszeczkę kryzysu psychicznego czy fizycznego - patrzę na niego z myślą, że czasem jest ciężko. Bo nie ukrywajmy, mieliśmy bardzo ciężką drogę do tego finału, ale ostatecznie zwyciężyliśmy. Czasem trzeba dużego poświęcenia, żeby taki sukces osiągnąć. Krążek otrzymany za wygranie LM jest jak na razie stale z panem, czyli do niedawna był w Spale, a ostatnio w Łodzi? - Tak. Po sparingach z Belgami mamy kilka dni przerwy i nie wiem, czy zostanie wówczas już na stałe w Kędzierzynie-Koźlu, bo rodzice też chcą się nim pochwalić znajomym. Zobaczymy więc jeszcze, jaką dalszą trasę przemierzy. Na tę chwilę cały czas jest w drodze. Trener Vital Heynen mówił, że gdyby nie pandemia COVID-19, to już w ubiegłym roku dostałby pan powołanie na zgrupowanie kadry. Opóźnienie debiutu o rok sprawiło, że tym bardziej się nim pan teraz cieszy? - Jestem bardzo dumny z tego, że mogę być na zgrupowaniu i być częścią tej ekipy. Myślę, że już sama w niej obecność jest czymś wspaniałym dla zawodnika, bo cały sezon klubowy pracuje się na to, by na koniec dostać powołanie do reprezentacji. Ja takowe otrzymałem i jestem bardzo zadowolony z wykonanej pracy. Aczkolwiek od początku wiedziałem, że nie spocznę na laurach tylko chciałem jeszcze mocniej trenować, żeby pojechać z drużyną narodową na turnieje, które ją czekają. Czyli nie poprzestał pan na deklaracjach, że doceni każdy trening w towarzystwie doświadczonych kadrowiczów tylko od razu wyznaczył sobie konkretne cele? - Cudownie było znaleźć się w osiemnastce, która poleci na Ligę Narodów. Mogę zapewnić, że dawałem z siebie maksimum na treningach, ale też wiedziałem, że Vital Heynen nie patrzy tylko na same treningi, tylko również na to, jak zawodnik funkcjonuje w grupie, razem z pozostałymi graczami. Musiałem więc czekać na decyzję, czy jestem na liście siatkarzy, którzy udadzą się do Rimini, czy też nie. Skoro udało się panu przejść ten etap selekcji, to teraz myśli pan już o walce o miejsce w dwunastce na igrzyska w Tokio? - Szansa występu w turnieju olimpijskim pojawia się tylko raz na cztery lata. Skoro więc znalazłem się w tej 18-osobowej kadrze na Ligę Narodów, to będę chciał się zaprezentować na tyle dobrze w tych rozgrywkach, by wywalczyć miejsce w ścisłej "12". Ale jak będzie, zobaczymy. Klubowi koledzy pomogli panu na początku zgrupowania kadry? - Jestem bardzo zadowolony, że chłopaki z Zaksy też są tutaj. Na początku zachodziłem w głowę, jak to wszystko będzie wyglądało. Było troszeczkę stresu i nerwów, bo jestem nowy. Nie wiedziałem, jak grupa mnie przyjmie. Ale jak tylko pomyślałem, że będą znajome twarze, z którymi całkiem niedawno świętowałem sukces w Lidze Mistrzów, to od razu było mi trochę lżej. Gdy jeszcze jako kolegę z pokoju przydzielono mi Olka Śliwkę, to już byłem wniebowzięty, bo dostać takiego przewodnika na start, to jak wygrać los na loterii. Teraz już naprawdę czuję się swobodnie i komfortowo. Myślę, że chłopaki też mnie już zaakceptowali w swojej grupie i z dnia na dzień jest coraz lepiej. Śliwka przygotował pana na wszystko czy coś jednak zaskoczyło? - Nie, chyba nie było na razie takiej rzeczy, która by mnie zaskoczyła. W Spale byłem już na przygotowaniach do Uniwersjady, więc mniej więcej wiedziałem, co gdzie się znajduje. Nie znałem samych zasad obowiązujących w seniorskiej kadrze, ale Olek mi wszystko wytłumaczył. Mam nadzieje, że te wszystkie moje pytania nie zaczęły go już denerwować, bo zadaję ich bardzo dużo. Wolę mieć wszystko jasne, czarno na białym, niż później czegoś nie wiedzieć. Rozumiem więc, że był pan przygotowany również na słowotok trenera Heynena? - Tak. Mniej więcej wiedziałem, czego będą dotyczyć rozmowy z nim. Nie ukrywam, że mój angielski nie jest super perfekcyjny, ale miałem okazję poćwiczyć. Rozumiałem, co trener mi przekazywał i myślę, że on rozumiał, co ja powiedziałem. Miejmy nadzieję, że kolejne nasze rozmowy będą coraz bardziej płynne. A przyzwyczaił się pan już do ekspresji Belga? Bo jest on nieco inny w zachowaniu niż Nikola Grbić, z którym pracuje pan w klubie. - Pod tym względem rzeczywiście są trochę innymi osobami. Trener Heynen jest trochę takim wulkanem energii, wszędzie jest go pełno. Jak sam wspomniał, lubi chaos i bardzo dobrze się w nim czuje. Na początku trzeba było rzeczywiście do tego przywyknąć, że np. nagle podejdzie w trakcie wywiadu i zaczepi, ale myślę, że to pozytywne u takiego szkoleniowca. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek