Bieg maratoński to niezwykle wyczerpujący dla organizmu wysiłek, do którego trzeba być bardzo dobrze przygotowanym. Rządzący się swoimi prawami dystans potrafi być okrutny nawet dla profesjonalnych biegaczy. Czasami ciężki trening i właściwa regeneracja nie wystarczą. Zawsze istnieje ryzyko, że coś może pójść nie tak. Przekonał się o tym belgijski biegacz, który w minioną niedzielę w Walencji miał walczyć o minimum na igrzyska olimpijskie w Tokio (2:11:30 - przyp. red.) Soufiane Bouchikhi wymarzony wynik miał już niemal na wyciągnięcie ręki. Na liczniku 30-latka było 40,7 km, gdy nagle ciało odmówiło posłuszeństwa. Maratończyk upadł i zamiast wbiegnięcia na metę, trafił karetką do szpitala. Co dokładnie się stało? "Na punktach na 5, 10 i 15 km na stołach nie było moich butelek z napojami i byłem sfrustrowany ich brakiem. To one są najprawdopodobniej najważniejszą rzeczą w maratonie. [...] Picie buduje zapasy paliwa na ostatnie 10 km. Nie mając go, możesz znaleźć się w takiej sytuacji, jaka przydarzyła się mnie" - napisał na Instagramie biegacz. Maratończyk brak napojów uważa za powód, dla którego po 30 km zaczął powoli słabnąć i tracić tempo. Zaznaczył jednak, że jego umysł nie chciał się poddać, nawet w obliczu gorszej dyspozycji ciała. "Na 35. km zacząłem powoli widzieć czarny tunel, ale nadal nie chciałem się poddawać" - dodał 30-latek, który był o krok od swojego celu. Bouchikhi upadł, nie pamiętając dokładnie tego, co się stało. Zapowiedział jednak, że pomimo kolejnej porażki nie zamierza rezygnować ze swoich marzeń. "Nawet, jeśli będę musiał walczyć kolejne tysiąc razy, będę próbować, aż mi się uda" - dodał sportowiec. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl! Kliknij! AB