PAP: Przesunięcie na 2021 rok igrzysk w Tokio oznacza też zapewne zmianę terminu kwalifikacji olimpijskich, które miały się odbyć w czerwcu. Czy widzi pan siebie w drużynie narodowej w 2021 roku? W lutym rozegrał pan 200. mecz w kadrze i to nie byli jaki - zwycięski z mistrzami świata - Hiszpanami... Łukasz Koszarek: - Zapamiętam ten mecz na zawsze. Na razie, na 99 procent, nie chcę kończyć kariery. Jeśli będę w formie i zdrowie dopisze, to chciałbym powalczyć o igrzyska, ale... Przez rok wiele może się zdarzyć. W tym roku byłbym na pewno gotowy, miałem niezły sezon, ale następny rok to duża niewiadoma. Chyba jestem najbardziej poszkodowany w reprezentacji przez decyzję o przesunięciu igrzysk z 2020 na 2021 rok. W zakończonym przedwcześnie sezonie był pan najskuteczniejszym zawodnikiem Energa Basket Ligi w rzutach za trzy punkty - trafił pan 29 z 52, co daje prawie 56 procent skuteczności. Pierwszy raz w karierze jest pan liderem w tej klasyfikacji? - Chyba tak. Cieszy mnie jednak nie tyle pierwsze miejsce, co procent rzutów - na pewno nigdy wcześniej nie miałem skuteczności powyżej 50 procent. Wiele rzeczy się na to złożyło: nasza taktyka, podania kolegów, ale też moje doświadczenie. Wybierałem pozycje, cierpliwie czekałem na podanie, nie próbowałem rzucać +po trupach+. A jak pan traktuje złoty medal przyznany po przedwczesnym zakończeniu sezonu z powodu pandemii koronawirusa? To pana piąte złoto w karierze... - Nie mam jednoznacznej oceny. Robiliśmy wszystko, by zdobyć mistrzostwo, ale siła wyższa nas pokonała, zresztą nie tylko nas. Na pewno nie jest to medal, który będzie smakował jak pozostałe. Ale pamięć jest ulotna, więc za kilka lat będziemy się pewnie - razem z kolegami - cieszyć. Czuliśmy z miesiąca na miesiąc większą pewność, widzieliśmy, że gramy coraz lepiej w lidze, podobnie jak VTB. Kawał dobrej pracy. Aż żal, że nie można było tego skończyć w normalnych warunkach i na boisku. A co pan robi teraz, po zakończeniu sezonu? Jest pan w kontakcie z kolegami? - Jestem w Zielonej Górze, jak kilku kolegów, głównie Polaków. Z koszykarzy zagranicznych został tylko Tony Meier, bo jego żona jest w zaawansowanej ciąży. Odpoczywam w domu. Chodzę na piechotę do sklepu, także, żeby się przewietrzyć, czasami jeżdżę na zakupy, ale rzadko. Stosuję się do zakazów i zasad obowiązujących podczas epidemii. Czyli organizm zupełnie odpoczywa od wysiłku? - Nie tak zupełnie, trzeba się ruszać, choć to nie jest żaden trening, tylko bieganie czy jazda rowerem w lesie. Jak pomyślę, że czeka mnie 5-6 miesięcy przerwy, to wiem, że muszę spędzać aktywnie czas. Aż mi się nie chce wierzyć, że po zakończeniu sezonu nie miał pan kilku dni zupełnego luzu... - Kilka było, choć trudno powiedzieć, że to luz, raczej lekka depresja po zakończeniu sezonu w takich okolicznościach. Zero diety i jedzenie wszystkiego. Mam to już za sobą. Staram się nie kupować za dużo, by nie testować silnej woli. A jak się siedzi w domu, to silna wola przegrywa z... czekoladą, lodami i coca colą. Staram się gotować w domu, mamy thermomix, więc wrzucamy co trzeba i samo się gotuje. Sam zrobiłem jednak fasolkę po bretońsku, bo najbardziej lubię polską kuchnię. Właśnie skończył się pański kontrakt ze Stelmetem... Co dalej? - Jestem w kontakcie z władzami klubu, mam dobre relacje z prezesem. Jak się wszystko ułoży, to nie powinno być zmiany barw klubowych. Jestem na tym etapie, że chcę się cieszyć z każdego kolejnego sezonu, o ile w ogóle rywalizacja będzie możliwa... Oczywiście jest też z tyłu głowy myśl, że zbliżam się do końca kariery. Po zakończeniu rozgrywek kluby wydały oświadczenie, że z powodu przedwczesnego zakończenia sezonu nie będą realizować kontraktów w całości. Zawodnicy mają różne opinie w tej sprawie. Marcin Gortat, jako przewodniczący Zawodowego Związku Koszykarzy, uznał, że jest to działanie niezgodne z prawem i zorganizował w tej sprawie naradę z graczami ekstraklasy. Jak pan patrzy na tę sytuację? - Myślę, że nie będzie tak, że zawodnicy będą twardo obstawać przy swoim. Rozumiemy sytuację i że to, co się dzieje na świecie, dotyka wszystkich. Chodzi tylko o dialog, bo wiem, że w niektórych klubach nikt nie rozmawiał z kolegami. To smutne, ale na szczęście takich klubów jest mniejszość. Nie chcę, by zakończyło się to w sądach, bo wszyscy stracą na wizerunku - zawodnicy i liga, a odbudowa zaufania i marki będzie trwała bardzo długo. Część koszykarzy uważa, że powinien zostać wypracowany w PLK czy federacji jeden model w kwestii kontraktów w dobie pandemii koronawirusa. Co pan o tym sądzi? - Kontakty są tak różnorodne, że nie widzę za bardzo możliwości wypracowania jednego rozwiązania. To nie jest NBA. U nas, w Stelmecie, rozmowy na szczęście przebiegają spokojnie. Jestem i myślę, że koledzy też, przygotowany na solidne obniżki wynagrodzeń za najbliższe trzy miesiące. Wiem też, że w każdym przypadku jest możliwa rozmowa i porozumienie, ale muszą tego chcieć dwie strony. Większość lig w Europie została zakończona, ale rozgrywki NBA i Euroligi, a także ligi hiszpańskiej tylko zawieszone bezterminowo. Widzi pan możliwość powrotu do rywalizacji? - NBA będzie się starać dograć sezon - to jasne, bo zainwestowano tam wielkie pieniądze. W Eurolidze też są nie małe fundusze, ale problem większy - mamy drużyny z różnych państw, w tym Hiszpanii i Włoch, czyli centrów epidemii w Europie. Zespoły muszą przemieszczać się między państwami, jest jeszcze kwestia kwarantanny. Moim zdaniem nie ma szans na dokończenie sezonu w Eurolidze, jeśli już to prędzej w krajowych rozgrywkach, ale i to jest wątpliwe w obecnej sytuacji. Rozmawiała: Olga Przybyłowicz