Żeglarka Zofia Klepacka pełną parą szykowała się do startu w igrzyskach olimpijskich w Tokio, gdy jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość o ich przesunięciu na rok 2021. Niewiele to zmienia w planach Klepackiej. Za rok wybiera się do Japonii po medal. Maciej Słomiński, Interia: Jest pani sportowcem, ale teraz przede wszystkim mamą. Jak sobie pani radzi w ten ciężki czas? Zofia Klepacka, brązowa medalistka w żeglarskiej klasie RS:X na IO w Londynie w 2012 roku: - W czwartek rusza specjalna platforma e-learningowa, więc będzie łatwiej. Na szczęście dysponuję ogrodem, gdzie dzieci mogą wychodzić i się wybiegać. Mam dwójkę pociech, tak że one zajmują się sobą. Nie ma nudy. Nie należy zatem pani do grupy rodziców, która już nie daje rady i chce odstawiać dzieci do "okna życia"? To oczywiście czarny humor, ale co nam zostało w ten dziwny czas? - Nie, skądże! Wprost uwielbiam dzieci. U mnie zawsze jest ich pełno, rodzina i znajomi notorycznie mi podrzucają swoje dzieciątka. Przechodząc do spraw sportowych - była pani pewna udziału w Igrzyskach w Tokio? - Tak. Cztery lata przygotowywałam się do tej imprezy. Olimpijską kwalifikację wywalczyłam w żeglarskiej klasie RS:X, w lutym w australijskim Sorrento. W igrzyskach roku 2012 w Londynie zdobyła pani brązowy medal, a cztery lata później nie uzyskała pani kwalifikacji do Rio de Janeiro. Co tam się stało? - Przegrałam eliminacje o jeden punkt. Mój szczyt formy przyszedł za późno, dopiero w roku olimpijskim, w którym wygrywałam z medalistkami z Rio. Pech w tym, że kwalifikacja na igrzyska była wcześniej. Z Polski pojechała Małgorzata Białecka, która startowała z kontuzją. Słabo wyszło. Tymczasem jeszcze wczoraj Zofia Klepacka przygotowywała się do igrzysk olimpijskich w Tokio. - Tak, mam ściśle określony plan treningowy i nie mogę odpuścić. Przygotowywałam się pełną parą do zawodów. Oczywiście liczyłam się z przełożeniem Igrzysk i koniec końców ta decyzja jest sprawiedliwa. Dlaczego? Teraz, gdy nie mogę się nigdzie ruszyć te zawody byłyby niesprawiedliwe. Zawodnicy z Ameryki Południowej mogą obecnie przygotowywać się w innych, lepszych warunkach. Ja trenuję na Zegrzu, gdzie wczoraj były trzy stopnie. Wszyscy powinni mieć równe szanse. Za rok wybiera się pani do Japonii po olimpijski medal? - W moich planach nic się nie zmienia. Moja kwalifikacja olimpijska będzie wciąż ważna. Tak samo jak Piotrka Myszki. Nie wiem, jak jest w innych klasach. Ma pani wiele znajomości w innych krajach, wśród sportowców i nie tylko. Jakie stamtąd płyną wieści? - We Włoszech jest tragedia, nie boję się użyć tego słowa. Moja dobra koleżanka ma męża Włocha, rodem z północy tego kraju i w jego otoczeniu każdy ma w rodzinie kogoś, kto zmarł z powodu koronawirusa. Straszny czas. Jak na ich tle wypada polski sposób radzenia sobie z wirusem? - To leży w naszym charakterze narodowym, że w sytuacji zagrożenia stajemy na wysokości zadania. Z każdym dniem są coraz większe restrykcje, ale myślę, że to dobrze. Może ktoś mniej zarobi, ale zdrowie jest najważniejsze. Z małymi wyjątkami, ale wszyscy jesteśmy zmobilizowani, zachowujemy się jak trzeba. Jestem dumna z Polek i Polaków. Z dnia na dzień trzeba było przeorganizować swoje życie. Przygotowywałam się z synem do sprawdzianu, gdy dowiedziałam się, że szkoły nie będzie. Mimo tego pociągnęliśmy naukę do końca. Jest pani wiernym kibicem warszawskiej Legii. - Na razie prowadzimy w tabeli (śmiech). Nie chciałabym, żeby zakończyć sezon już teraz. Wierzę, że za jakiś czas zostanie wznowiony. Jestem również zawodniczką żeglarskiej sekcji Legii. Kwietniowe zawody zostały odwołane, ale już mistrzostwa Europy, które mają się odbyć w maju w Atenach, zostały nieruszone. Być może ulegnie zmianie termin, ale nie ma mowy o ich skasowaniu. Wierzę, że wszystko będzie dobrze i za kilka tygodni życie wróci do normy. Rozmawiał Maciej Słomiński