Droga Aleksandry Kowalczuk do Tokio było bardzo zawiła. Polska taekwondzistka przeżywała niesamowitą huśtawkę nastrojów przed wylotem do Japonii, bo jeden z obowiązkowych testów na koronawirusa dał wynik pozytywny. Powstało spore zamieszanie, bo kolejny był już negatywny. Na szczęście trzeci, decydujący, również się taki okazał i Polka szczęśliwie, choć z opóźnieniem, dotarła na igrzyska.Tam zaczęła bardzo dobrze, bo w 1/8 finału pokonała Australijkę Rebę Stewart 7:2 i awansowała do ćwierćfinału, gdzie jej rywalką była Milica Mandić. Mistrzyni olimpijska z Londynu, medalistka mistrzostw świata i Europy była zdecydowanie trudniejszą przeszkodą niż Stewart, ale Kowalczuk w pierwszej walce pokazała, że jest dobrze przygotowania do igrzysk.Pierwsze dwie minuty starcia z Serbką tylko to potwierdziły, bo po dwóch kopnięciach Polka prowadziła 3:2. Tak samo było również po drugiej rundzie, w której dość zachowawczo walczące zawodniczki nie zdołały zdobyć punktów. Wszystko rozstrzygnęło się w trzeciej odsłonie walki. Mandić zaczęła od trafienia w głowę za trzy punkty, po czym dostała karny punkt za unikanie walki. Niestety później Serbka zaczęła coraz wyraźniej dominować, wyprowadzała znacznie więcej kopnięć i ostatecznie wygrała ten pojedynek 11:4, awansując do półfinału.Przed naszą zawodniczką walka repasażowa, w której jej przeciwniczką będzie Faith Ogallo z Kenii.KK