Jeszcze zanim kwalifikacje w Madrycie się rozpoczęły, nasza reprezentantka prognozowała, że najgroźniejsze będą Hiszpanka Maria Marino i reprezentantka Izraela Nicole Pustilnik. Obie dotarły do półfinału, z której wyszła zawodniczka gospodarzy i to właśnie ją w walce o bilet do Tokio pokonała Jelińska. - Przed zawodami znałam listy startowe i wiedziałam, na kogo się przygotować. Zwyciężczyni nie obstawiałam, ale miałam nadzieję, że to będę ja - mówi kolejna olimpijka z Polski. Awans na igrzyska i łzy radości Radość z wygrania turnieju kwalifikacyjnego była ogromna, po ogłoszeniu werdyktu pojawiły się łzy. - Po turnieju dałam upust tym wszystkim emocjom. W trakcie walk starałam się trochę wycofać, nie dać się swoim myślom, skupiać się tylko na walkach. Jednak kiedy zobaczyłam, że sędzia podjął decyzję, że wygrałam, nie byłam w stanie opanować emocji. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje, czy to w ogóle prawda. Dopiero nazajutrz, jak się obudziłam, stwierdziłam, że to chyba nie jest sen - wspomina Martyna Jelińska. Wcześniej do właśnie sfera emocjonalna sprawiała, że nie zawsze osiągała rezultaty na miarę oczekiwań. - Przyznaje, że jestem bardzo emocjonalną zawodniczką. Przed zawodami dostałam podpowiedź, żeby starać się opanować i podejść do turnieju pozytywnie. Nie myśleć o tym, czy wygram czy przegram, stawać do rywalizacji i skupić się na tym, żeby dać dobrą walkę. To mi bardzo pomogło, to był mój sposób na wygraną - uważa Polka. Wywalczenie przepustki na igrzyska olimpijskie do Tokio jest spełnieniem jej marzeń. Czasu na świętowanie jak na razie jednak nie było. - Po zawodach nie było nawet kiedy. W pokoju byłam dopiero po 22, bo miałam kontrolę antydopingową, a już o 3 nad ranem wyjeżdżaliśmy na lotnisko. Planuję dopiero wrócić do Torunia, do domu rodzinnego i tam będzie świętowanie z rodziną i najbliższymi - zapowiada florecistka. A jaki cel stawia sobie przed igrzyskami? - Jadę z założeniem, żeby powalczyć jak najlepiej, tak jak w Madrycie. Nie zakładam niczego. Marzę o medalu, ale będę się skupiała, żeby dać dobrą walkę. W Tokio zobaczymy czwórkę naszych szermierzy. Oprócz Jelińskiej będzie to drużyna szpadzistek, które będą mogły wystąpić także w rywalizacji indywidualnej. To niewiele, biorąc pod uwagę, jak wielkie tradycje mamy w tej dyscyplinie. - Wiadomo, oczekiwania były większe, ale cieszmy się z tego, co jest. Że w ogóle mamy jakichś reprezentantów w szermierce - uważa Martyna Jelińska. Nie tak dawno nasza świeżo upieczona olimpijka dokonała małej rewolucji, zmieniając miasto, klub i trenera. Została do tego poniekąd zmuszona, ale przyniosło to dobre rezultaty. - Doceniam to, z iloma trenerami pracowałam, to teraz również daje efekty. Myślę jednak, że zrobiłam duży krok do przodu. Nie żałuję tego, wiem, że to jeszcze zaprocentuje w przyszłości. Sytuacja w Toruniu bardzo się pogorszyła, klub upadł, w jego miejsce powstał nowy. Sporo zawodników odeszło i brakowało mi perspektyw, żeby stawać się lepszym. Byłam tam najstarsza i najbardziej doświadczona, nie mogłam czerpać od innych, to raczej ja im coś dawała. Musiałam podjąć decyzję w sprawie swojej przyszłości. Bardzo lubię trenera Włodzimierza Węcławka, to był mój pierwszy wybór i dlatego jestem w Poznaniu - przyznaje florecistka. Sportowiec - żołnierz Jelińska należy do sportowców, których wspiera wojsko i jest z tego bardzo zadowolona. Podkreśla, że bez tego wsparcia, ciężko byłoby jej zostać przy zawodowym uprawianiu sportu. - Już od czterech lat jestem w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Gdyby nie wsparcie wojska, nie byłoby mnie tutaj. Szermierka nie jest popularna, trudno się z tego utrzymać. Chciałabym to kontynuować i walczyć dla CWZS. Jej przygoda z szermierką zaczęła się dość standardowo, bo szable trenował jej ojciec. W szkole, do której chodziła, były zajęcia z tej dyscypliny i rodzice postanowili ją zapisać, bo była bardzo żywym dzieckiem. Dlatego zdaniem Martyny Jelińskiej to właśnie w szkołach należy szukać kolejny adeptów i rozwijać tę dyscyplinę. - My, jako zawodnicy, często chodzimy do szkół i przedszkoli, żeby pokazywać szermierkę. Moim zdaniem tutaj leży klucz, żeby pokazać, jaki to piękny sport - uważa florecistka. I dodaje, że wbrew obiegowej opinii, nie jest to wcale bardzo droga dyscyplina. - Jak jest się dzieckiem, dostaje się wsparcie z klubów, które są przygotowane na to, że nie każdy od razu kupuje sprzęt. Są do wypożyczenia na treningi florety, maski. Potem z czasem trzeba kupić swój sprzęt, który kosztuje około trzech tysięcy złotych, ale to wydatek na kilka lat. Myślę, że w tych czasach, jeśli ktoś jest zaangażowany, może tyle wyłożyć. Na pewno są droższe dyscypliny. Choć sport wypełnia jej większość czasu, reprezentantka Polski stara się rozwijać na wielu płaszczyznach. - Oprócz szermierki jest jeszcze wojsko. Do tego chciałabym kontynuować w Poznaniu studia na kierunku dietetyka, to bardzo mnie interesuje. W wolnym czasie lubię jeździć na rowerze i tańczyć, choć teraz nie ma za bardzo gdzie, bo wszystko jest niestety pozamykane. Poza tym uwielbiam gotować i jeść. Najbardziej lubię krewetki no i pizzę z włoskimi specjałami, szczególnie z szynką cotto. No i oczywiście polską kuchnię, kotlet schabowy i mizeria! - przyznaje z uśmiechem Jelińska. Jak mówi, choć nie gustuje w japońskiej kuchni, to chętnie zje sushi i zatańczy w wiosce olimpijskiej. Szczególnie, jeśli będzie dobry powód do świętowania. Jakub Kędzior